Od początku sezonu 2021 jestem raczej gościem w biurze przy ul. Płochocińskiej w Warszawie, ale Kasia pełni tu dyżur niemal nieprzerwanie, więc wykorzystuje każdą okazję, aby poczuć się jak na wakacjach…
Jest piękne, słoneczne popołudnie w piątek trzynastego sierpnia 2021 roku. Biurowy ruch na mailach zamarł, telefony zamilkły, a w dodatku dziecko na kolonii w górach. Tę okazję trzeba było wykorzystać.
No to może wyskoczymy? Now?
O godz. 14:30 jesteśmy już w WDW Rewita w Ryni nad Zalewem Zegrzyńskim koło Warszawy i stwierdzamy, że około 15 minut drogi od naszego biura trwają wakacje pełną gębą. Parking nabity samochodami, a plaża i kąpielisko pełne przyjezdnych amatorów słonecznych i wodnych kąpieli – rodzin z dziećmi i grup kolonijnych.
Jednak nie dla nas te tłumy. Zdecydowanym krokiem wchodzimy na pokład zacumowanego tu motorowego Janmora 700 i od razu wypływamy.
Jeden długi klakson, aby rozgonić towarzystwo chlapiące się przy pomostach portowych (już dawno zarządca terenu powinien odgrodzić plażę od portu) i z prędkością 5 węzłów (przy obrotach 2000 rpm spalamy 3 litry na godzinę) dostojnie suniemy w kierunku Bugu. Jeszcze tylko trochę uników przed Ośrodkiem Promenada i większość „mąciwód” mamy już za rufą. Po drodze odmachujemy jeszcze tym na brzegu i tym na „pływadełkach” wszelakich. Przy wejściu na Bug trzymamy się szlaku żeglownego (czerwone po lewej). Jachtów żaglowych, skuterów i tym podobnych już tu nie ma. Jedynie wędkarze stacjonarnie „moczą kije”. Chyżo mijamy pierwsze kępy i wyspy w niewielkiej odległości od nich. Nurt rzeki zaczyna być zauważalny. Mijamy po prawej burcie PGW Wody Polskie „Pompownia Popielarze” przy starym korycie Bugu. Gdy zbliżamy się do miejscowości Kania Nowa (na lewym brzegu), odbijamy zdecydowanie w prawo i już poza oznakowaniem płyniemy wąska, wartką odnogą. Ależ przyjemnie. Zielono i dziko. Tylko od czasu do czasu wciąż mijamy wędkarzy na brzegach, rozstawionych tu często rodzinnie na noc przed nadchodzącym weekendem.
Przed nami kolejne rozgałęzienie meandrującej rzeki. Nie mam pewności, czy przejdę wąską odnogą w lewo, więc trzymam się głównego nurtu przy wyższym, głębszym brzegu. Środkiem zdarzają się mielizny poniżej 1m, o czym przypomina mi od czasu do czasu alarm na ploterze. Kasia go nie słyszy, bo „foczy” na dziobie 😉
Czas płynie z nami, a tu trzeba zaplanować jeszcze drogę powrotną. Chcielibyśmy dopłynąć do łąk przy Kuligowie, gdzie kiedyś lat temu… oj ponad dwadzieścia już będzie, z Zalewu Omegą dotarliśmy pod żaglami (była moc). Już czułem nosem te kuligowskie łąki… ale może następnym razem. Nie będziemy przecież tak pędzić. Nie o to chodzi. A jeszcze trzeba obowiązkowo znaleźć czas, aby w ciszy wolnej od “rpm” posłuchać przyrody…
Lewa na burt i już wracamy z prądem. Kotwiczymy na prawym brzegu zaraz za wejściem do wąskiej odnogi. Kotwica trzyma wybornie, a jacht stoi stabilnie w nurcie rzeki. Wyłączam silnik, wyciszamy telefony. Błoga nieskazitelna cisza bije po uszach. Wokół nas nie ma żywego człowieczego ducha. Od czasu do czasu, to tu, to tam chlupnie ryba, a wysoko na niebie przeszybuje klucz ptaków. Tuż przy burcie przeleci czapla, a z drugiej strony jakiś drapieżny z zakrzywionym niczym krogulec dziobem objawić się raczy… i oczy nasze uraczy. Nawet bażant wyskoczył jak Filip z konopi na przeciwny brzeg. Rodzinki kaczek i łabędzi ostentacyjnie ignorowały nas, sunąc gęsiego swoimi farwaterkami, wychodząc na koniec na pobliskie łachy. Słoneczko przygrzewa, to i kumuluski leniwie żeglują po niebie. Z tego wszystkiego nawet wiatr jakoś ustał. Z naszego strategicznego kotwicowiska, niczym myśliwi z ambony staramy się nie przeoczyć niczego. Dzieje się. Sielanko trwaj. W końcu czas na niczym nie skrępowaną kąpiel. Oby nie za daleko, bo nurt wartki tutaj. Suszymy się i błogo wygrzewamy na pokładzie dziobowym, drzemiąc z głowami na podusiach, aby na koniec w kokpicie raczyć się słodkościami i herbatką z kasiowego koszyczka. Z Kasią mi się znów wspaniale upiekło.
Czas szybko mija. Słońce wyraźnie niżej. Otuleni przyrodą nie zauważyliśmy nawet kiedy minęły dwie godziny. Kotwica góra. Wracamy z nurtem Bugu. Mijają nas z dala dwa jachty żaglowe w holu, jakiś dzielny SUPowiec, nawet Policja wodna. Wszyscy w górę. Co poniektórzy wędkarze wraz z nami wracają na Zalew Zegrzyński. A ten „gładki jak stół”. Przy chowającym się za drzewami na przeciwległym brzegu słońcu, sprawnie cumujemy w Rewicie o godz. 19:30.
Sprawdzam cumy i odbijacze. Jeszcze klar w środku i na zewnątrz. Pełni wrażeń wracamy przez pustoszejący ośrodek na parking samochodowy. W domu jesteśmy chwilę przed 20:30. Ciemno już. Gdzie te długie czerwcowe dni ? Oj pięknie było. Trzeba to będzie powtórzyć.
Kasia i Tomek Bednarczyk