Prowadzenie bardziej zaawansowanych szkoleń manewrowych (na katamaranie, na „mono” 20m+), co ważne w kameralnych grupach, dla nieco wprawionych już, acz wciąż hobbistycznych żeglarzy, sprawia mi wiele frajdy, o ile nie przesadzę z ich ilością w jednym (za)ciągu. Wtedy tracę już tę świeżość w gębie, ciętość riposty, chyżość w ruchach, jak załogant łaknący rzucenia go celną „kur…”. Ta frajda bierze się również z tego, że tu widzą w tobie więcej skippera, instruktora niż wakacyjnego dorożkarza, choć obie role z wyważeniem podejmuję w sezonie – tak dla higieny, czyli „work balance” na stanowisku pracy. A jak już widzę, że po wybraniu atencji, zacieśniam przepływ manewrowej uwagi słuchaczy, to wtedy tym chętniej i sam odwdzięczam się zaangażowaniem we wspólną szkoleniową sprawę.
Tak więc Attenzione….
„Wyżmij cumę” – że what ?
I choć nie uznaję siebie za wielkiego mówcę i erudytę, choć jednak „z parcianym parciem na szkło”, to w poszukiwaniu frajdy z dotarcia do słuchacza, uciekam jak tylko mogę od schematów, improwizując nieco, dostosowując w miarę mych możliwości język, przykłady, porównania do odbiorcy jakiego napotkam na pokładzie. A różnorodność wieku, temperamentów, doświadczenia nie tylko żeglarskiego, nawet w jednej załodze bywa rozpięta jak między bukszprytem, a wystrzałem. Czasami za bardzo zapędzę się w tym moim free style’u, choćby „wyżymając cumę” podczas manewrów, a wtedy to już sam sobie daję surową reprymendę, bo w końcu jestem w pracy.
Serio? W pracy? Przecież zakochałem się w tym co robię, przecież tak dobrze się bawię, a poziom mojego podniecenia rośnie wraz z zadowoleniem uczestników, wyrażonym werbalnie i niewerbalnie.
I tak sobie balansuję pomiędzy moim i ich zadowoleniem.
„Doświadczenie przez doświadczanie”
Przed każdym manewrowym szkoleniem wiem (a może jednak czuję) dobrze, co chciałbym przekazać grupie. Możliwości jachtu i akwenu, trymowane codziennymi prognozami pogody znam. Swój warsztat i jego ograniczenia tyż, choć dostrzegam, że moja skłonność do ponoszenia ryzyka maleje z wiekiem. To ma być nauka przez doświadczanie (na doświadczenie przyjdzie jeszcze czas), w dużej mierze związane z właśnie nieudanymi manewrami. Od tego jest w końcu szkolenie. No to doświadczajmy, luzując początkowo nieco wodze fantazji, przed jeszcze długą drogą do finezji.
W efekcie otaczających edukacyjnych impulsów, psychicznie (mniej fizycznie) zmęczony-odprężony klient ma być zadowolony, rozerwany, rozbawiony, a jednocześnie świadomy warsztatu jaki nabył, bez poczucia auto-zajebistości. Z pokorą ma rozpoznać swoje braki i nie móc się już doczekać, aby pracować dalej nad nimi. Teraz trzeba odpocząć, przetrawić, poukładać w głowie, aby ewentualne kolejne szkolenie było nie mniej efektywne (efektowność chowamy na tym etapie, o ile nie na zawsze, głęboko do kieszeni). W końcu nie wszystko na pierwszej randce. My szkoleniowcy żeglarscy również musimy z czegoś żyć.
Czasami nie oprę się i ja pokusie, aby rozerwać się na stanowisku skippera. No, ale z drugiej strony ja mam za dużo do stracenia, mi nie wypada, choć jak każdemu i mi zdarza się „urwać”. Sami się uczcie na swoich błędach i błędach towarzyszy szkoleniowej niedoli. Z biegiem szkolenia coraz mniej je komentuję, bo i coraz mniej gadam, nie tylko od wyschniętego gardła i popękanych ust, ale ja wiecznie żyć nie będę przecie, a Wy macie przed sobą samodzielność manewrową, odpowiedzialność ze swoje, a nie suflera decyzje. A tak „zajefajnie” pomocna załoga, jak na szkoleniu, już Wam się pewnie nie trafi podczas wakacji pod żaglami („Kochanie, przygotuj proszę cumę rufową do podania na keję”. „Że co?”). Tak czy inaczej, na koniec każdego dnia dziękuję uczestnikom między innymi za ich rozsądek, że nie przegięli z napinaniem i mojej wytrzymałości na rozerwanie materii.
Oswajaj swoje lęki,
weź manetkę do ręki
Sam daję uczestnikom narzędzia, przy każdej nadarzającej się okazji otwieram im bardziej głowy (o ile te gotowe są na większe otwarcie), z radością eksperymentuję co nieco, wymyślając na poczekaniu manewrowe łamigłówki, szokując, zaskakując, dając do myślenia kiedy tylko mogę. W końcu to tylko podstawowa fizyka, zrozumienie kierunku, zwrotu i wypadkowych sił, współdziałających wektorów, wystawionych na działanie różnych warunków meteo. Nie ma identycznych sytuacji na wodzie (wiatr, fala, prąd…), a ich obserwacja zza koła sterowego i obok, buduje doświadczenie, wyczucie, umiejętność przewidywania co najmniej kilka sekund do przodu i gotowość rozwiązań na „a co gdy”.
Oderwana od manetki i koła sterowego gorąca głowa, obserwująca chłodniej z boku więcej widzi, rozumie, a nawet raczy podpowiadać kolejnemu „nieszczęśnikowi”, którego procesor mózgowy grzeje się nad podjęciem decyzji, jaki rozkaz dać w dół spoconej, drgającej na manetce/manetkach dłoni, gotowej do strzału (ups). W takich wypadkach czasami lepiej podjąć decyzję „no engine” (komenda często stosowana przez marinero), zamiast dać niekontrolowanego „strzała”. Sam też tak z boku chłodny stoję (chłodny zboku?), albo i siądę, widzę, czuję, obrastam w doświadczenia i me serce rośnie, widząc analizujące kolejne dawki emocji, dyskutujące o tym inne głowy.
A teraz „kochane kursanty” pocałujcie….,
życzę Wam stopy wody i oby daleko od mojego kilwateru
kpt. Tomasz Bednarczyk
Polecamy również:
„Jak przygotować się do praktycznego szkolenia na uprawnienia żeglarskie?” – autor kpt. Krzysztof Kieniewicz