14.11.2021, niedziela
Pobudka godz. 0400 rano. Ciemno, mgła, wilgotno, „ciepłe” 4 st. C. Droga na lotnisko Chopina w Warszawie szybka. Trzeba było jednak swoje odstać przy check-in. Wprawny obserwator zauważy jak wiele emocji uwalnia się na takim lotnisku. Od załzawionych pożegnań, przez ciekawskie wszystkiego dzieci, po zaskoczonych przy okienku koniecznością wykonania testu na obecność Covid podróżnych lecących do USA.
Aby podreperować budżet, do ostatniej chwili jeszcze staram się taniej sprzedać ostanie dostępne miejsce, ale na tydzień przed startem moje szanse na to są już mizerne. Od tygodnia koresponduję z kilkoma „zagraniczniakami” (Włoch, Niemiec, Hiszpan, Hiszpanka…), którzy znaleźli moje anonsy na portalach „Find crew” i „Ocean Link”, ale wygląda na to, że to typowi jacht-stopowicze, szukający raczej tańszej przygody przez Atlantyk.
W realniejszej perspektywie jest jeszcze mniejsza dopłata od któregoś z członków obecnej załogi za to, że on lub jego kompan z kabiny, zajmie wolną lewą kabinę korytarzową, a ja ostatecznie dołączę do Janusza w kabinie rufowej prawej (to ta sama, którą okupowałem z Grzegorzem z ARC 2020).
Czekam na samolot odlatujący o godz. 0700. Pisze do mnie Robert, pytając gdzie jestem, bo widzi jak w Pindelo (Capo Verde) grupa z flagami ARC szykuje się do wyjścia. Wyjaśniam mu, że to ARC+, które wyszło z Las Palmas niemal tydzień temu i po popasie na Capo Verde płynie dalej na Karaiby. My natomiast planowo wychodzimy 21.11.2021 bez postojów – lecimy bezpośrednio na Karaiby.
Swoją drogą to kusi mnie taki milutki, cieplutki, błękitniutki, dłuższy przerywnik na Capo Verde w drodze na Karaiby. Zazdroszcząc go Robertowi i uczestnikom ARC+ 2021, sam właśnie zacząłem rozważać takie plany na przyszły rok? W końcu nie byłem jeszcze na Capo Verde, a jedynie przepływałem w odległości 100 Mm od Mindelo rok temu z ARC 2020: https://bit.ly/3qK7hbr
Lecę Lufthansą do Frankfurtu a potem Eurowings Discovery do Las Palmas.
Paweł i Maciej już są od dwóch dni na miejscu. Zdążyli już nawet ustalić z deliverkową załogą „Blue Bird”, że od rana w niedzielę 14.11.2021 mogą wnieść na pokład swoje bagaże. Maciej ogarnął już jakiegoś VW Polo na kilka dni, aby służył nam dzisiaj jako lotniskowe „private taxi”, w potem jako „food supplies delivery truck” i może nawet „sightseeing bus”. Zanosi się dzisiaj na kilka rund na lotnisko, bo i samochód nie pakowny i większość z nas ląduje w środku dnia w Las Palmas w odstępach 1-2 godzinnych. Darek później – przed północą.
Lądowanie w Las Palmas zgodnie z rozkładem. Ciepło, ciepło i słonecznie. Nasze „private taxi” działa bez zarzutu. Podchodzę w umówione miejsce i za chwile pojawia się Mirek z Maćkiem naszą mobilną białą strzałą. Na jachcie jesteśmy za około 0,5h. Mały briefing i rozliczenia z Januszem, a potem wyjście na pierwszą załogową, poznawczą kolację. Omawiamy plany na cały nachodzący tydzień, w tym bardziej szczegółowo ten na jutro – poniedziałek.
Ostatecznie kabina korytarzowa lewa przypada Maćkowi, dzięki czemu Mirek sam zostaje w rufowej lewej.
Po kolacji ochoczo zabieram się z Pawłem za aktywację IridiumGo i abonamentu satelitarnego. Udaje się. Pierwsze ważne „taski” załatwione. Część załogi jeszcze siedzi w salonie do późnych godzin nocnych. Moje oczy palą ze zmęczenia. Zasypiam sam w kabinie, bo póki co, Janusz decyduje się spać na zewnątrz „w gołębniku”.
15.11.2021, poniedziałek
Budziłem się kilka razy w nocy. Chłodnawo było pod samą poszewką. Trzeba będzie zorganizować jakiś kocyk lub kołderkę na kolejne noce. Bliżej Karaibów będzie już ciepło.
Jeszcze jest ciemno. Wychodzę do toalety marinowej. Musimy pamiętać o tym, aby nie korzystać z naszych jachtowych toalet w marinie, bo szybko przepełnimy swoje „waste tanki”, co zmusi nas do awaryjnego wychodzenia poza marinę celem ich…. wypompowania. A robi się to pompami elektrycznymi w dwóch etapach – najpierw do zbiornika wyrzutowego, a potem na zewnątrz. Taki nieco „shitty work”.
Słońce szybko wstaje. Ktoś śpi w salonie. Okazuje się, że to przybyły na pokład w nocy Darek. Budzę go podczas pisania bloga. Pierwsza grupa uderzeniowa Maciek i Paweł S. robią zakupy na pierwsze śniadanie, a ja nie mogę wytrzymać i lecę zakupić 3 AIS MoBy i pobrać YB tracker od organizatorów. Przy okazji, niespodziewanie odbieram jeszcze dla nas 9 zestawów do szybkiego testowania na obecność Covid-19. Do wykorzystania w dowolnym momencie. Pierwsze załogowe testy robimy sobie już po zacnym śniadanku, grzebiąc patykami z nosie. Każdy na swoim antygenowym „gajgerze” otrzymuje jedną różową kreskę (kocham was chłopaki) – negatywny. Pierwsze delikatne uff. Odpadki medyczne do kosza.
Niespodziewanie Skipper ogłasza konkurs dla grubasów. Kto najwięcej „spadnie” na wadze po przejściu Atlantyku, ten otrzyma w nagrodę nasz burtowy banner z numerem startowym 110. Jeżeli jednak nikt nie „spadnie”, co po chwili grupowego namysłu wydało się bardziej prawdopodobne, to wygra jednak ten, którzy przybierze najmniej i to nie do Betlejem. Z uwagi na cenną nagrodę (flagę ARC 2021 z urzędu rekwiruje skipper), bo nie przecież na „fame”, wszyscy ochoczo stanęli w szranki, ustawiając się w kolejce do jachtowej wagi wstydu. Wyniki sekretnego ważenia zostały skrzętnie zanotowane i głęboko ukryte na poziomie zęzy.
Umawiam swój pierwszy „Safety Check” na dzisiaj na godzin 1500. Piszę pierwszy, bo wiem, że na jednym się nie skończy. Wspólnie z Andrzejem i Radkiem sprawdzamy elektronikę i instalacje jachtowe. „Deliverkowcy” przekazują mi swoje ostatnie „tips & hints”.
Andrzej, wspierany przez Bartka i Gregora, dakronową taśmą podkleja nam grota, wymienia mu mocowanie niektórych ślizgaczy i zakłada foka po naprawie. Wspólnie z Radkiem dodatkowymi taśmami mocniej przytwierdzają do platformy nasze dinghy. Alisios nie zdążył niestety na czas pocerować nam „lazy bag”, stąd tego zainstalujemy już bez deliverkowych Andrzeja i Radka, którzy jutro rano (wtorek) wylatują do domu. Janusz wyleciał dzisiaj rano. „Baby sitting” z ARC 2020 kiedy był z nami do końca nie powtórzył się już z jego strony.
W ekspresowym tempie udaje mi się aktywować nasz telefon satelitarny Iridium. Testy komunikacyjne zarówno tego telefonu jaki naszego IridumGo wypadają pomyślnie. Wolno bo wolno, ale działa również nasz nowy „mail at sea” (adres do wiadomości redakcji).
Nasz „arcowy safety check” zostaje przesunięty na godz. 1700. Rozmowa z Rogerem motywuje mnie do szybszego odnalezienia i ewentualnej „relokacji” środków bezpieczeństwa na jachcie. Lista wymagań nie zmieniła się od ARC 2020. Do uzupełnienia zostały nam jeszcze: zewnętrzna antena VHF, awaryjne oświetlenie nawigacyjne (spodziewane 3 sektorowe światło na wysięgniku, zasilane kablem z jachtu), mocny szperacz zasilany z kabla, przywiązanie „life lin” do pokładu, zamontowanie AIS MoBów do kamizelek pneumatycznych (przeprogramowanie ich na „bluebirdowy” MMSI zrobimy już poza „konkursem” arcowym). Musimy jeszcze przekonać Rogera, że pod obudową radaru na lewym salingu ukrywa się nasz reflektor radarowy. Część z ARCowych wymagań co do wyposażenia jachtu może wydawać się jakby archaiczna i przesadzona, ale w końcu safety first. Ma to jeszcze oczywiście swój wymiar finansowy, bo braki przed wypłynięciem trzeba dokupić. Sklepy jak pobliski Rolnautic mają się w czasie naszych, i nie tylko naszych, przygotowań całkiem nieźle.
Wieczorem idziemy na pyszną kolację na druga stronę półwyspu do restauracji El Típico Español
Paela za 105 EUR na sześciu była tak smakowita jak obfita. Do tego tapasiki i już zadowolone grubasiki.
Długi deptak z szeroką, czystą, sztucznie „dopiaskowaną” plażą, rafa odbijająca fale robią tu wspaniały wakacyjny klimat. Dzień otwierają promenadowi biegacze i biegaczki. Z upływem dnia, uwagę przykuwają surferzy walczący na rozbijających się o rafę falach, a także młodsze opalające się ciała w różnym stopniu roznegliżowania. Seniorki również tłumnie tu leżakują, śmiało odsłaniając swe opalone walory. Przez cały dzień do późnego wieczora otwarty jest tu duży wybór restauracji. Oświetlona wieczornie promenada ściąga na początku wiekowo doświadczone już życiem wakacyjne, głównie niemieckojęzyczne pary, które ustępują potem młodzieżowym grupkom. Wakacje cały rok – żyć nie umierać.
16.11.2021, wtorek
Powleczona kołderka pomogła. Smacznie i cieplutko spałem sam w kabinie. Janusz ponownie „na dachu”.
Jakże szybko ten dzień wstaje. Po ciemku wchodzę do toalety, a kiedy wychodzę to jest już jasno. Nie siedziałem tam przecie aż tak długo.
Chłopaki intensywnie pracują na menu, harmonogramem jego dostawy no i samych dostawców.
Część je śniadanie na jachcie, a inni wychodzą na „pobliskie miasto”. Od rana zawieszamy na rufie zasłonki przeciwsłoneczne, znaczy powłoczki pościelowe, chroniąc się przed porannym słońcem. Ze względów etykietowo-estetycznych, już w południe zasłonki znikają, aby ponownie zawisnąć na kilka godzin na drugi dzień rano.
Zaraz po śniadaniu dzielimy się na terenowe grupy zakupowe – techniczna, ubraniowa, pierwsza szturmowa zakupowa. Na jacht trafiają pierwsze „provisioning’owe” dary. Jako, że dodatkowo „lunczyki” i kolacje również idą z kasy jachtowej, to początkowa zżuta po 600 EUR od głowy szybko schodzi. Każdy załogowy (9 osób) lunczyk to koło 200 EUR, a kolacja 300 EUR, a to i tak nie dużo w porównaniu do np. chorwackich stawek dla turystów. Za same dodatkowe paliwo od Janusza w ilości 600 litrów (20 plastikowych kanistrów po 30 l) zdążyliśmy wydać równe 600 EUR (na Martynice będzie ono warte znacznie więcej). Jeżeli już jesteśmy przy wydatkach, to dodam jeszcze, że marina za 11 dni kosztowała 300 EUR – tak, tak… niecałe 30 EUR za dobę katamaranu Lagoon 50. Żeglarski, nie ździersko-chorwacki-turystyczny świat.
Zakusy na wspólne zestawy ubrań załogowych zakończyły się jedynie na zakupie po 1 szt. koszulki ARCowej w sklepie organizatora, gdzie jak się okazało, od strony promocji miasta pracuje również osobno delegowana Partycja from Poland. Ta z kolei była nam bardzo pomocna w zakresie „local knowledge”.
Przed południem zaglądam do Alisios, aby sprawdzić stan zaawansowanie napraw naszego lazy bag i ich gotowość do poprawy mocowania naszego przedniego rolera foka. Nic się nie dowiedziałem. Szefa nie było, a lazy bag czeka w kolejce i będzie kiedy będzie.
Wędrujemy z Maćkiem w poszukiwaniu brakującego wyposażenia do przejścia „rogerowego safety check”. Ostatecznie wszystko kupujemy jak zwykle w Rolnautic, gdzie dokładnie wiedzą jakie dać nam 3-color sector light, szperacz zasilany kablem i zewnętrzną antenę VHF. Kupujący pod kątem startu ARC („safety check”), nie mają prawa zwrotu, bo niestety w przeszłości częste były przypadki, że po przeglądach część sprzętu była zwracana do Rolnautic. Znaczy nie tylko Polak potrafi, traktując sklep jak 1 dniową wypożyczalnię.
W południe, naszą największą dumą instalacyjno-konstruktorską okazuje się w ręczna lampa 3-sektorowa, podłączona kablem z zasilacza i zamontowana „firmly” na stalowym kiju od szczotki. „Exellent team work”. Docieramy się zadaniowo i towarzysko. Rośnie nadzieja, że nie zagryziemy się tam na Wielkiej Wodzie.
Po udanym lunczyku na mieście zabieramy się za resztę prac jachtowych: mocowanie „life-lin”, genakera, siatek na owoce i warzywa na rufie, inwentaryzujemy paliwo, no i dalej rozszerzamy listy zakupowe. Ponownie zapraszam „żółto-koszulkowego” Rogera na pokład. Przekazał nam swoje uwagi do mocowania „life-lin” i tratw ratunkowych. Jego największy entuzjazm wzbudziła jednak nasza exellent konstrukcja 3-sektorowej lampy z wysięgnikiem. Pozwolił sobie nawet na zrobienie jej foto z modelem, czyli mną.
Na koniec dnia okazuje się, że nasz samochód to jednak był wypożyczony do dzisiaj do godz. 1200. W związku z tym o godz. 1900 śpieszymy się z jego spóźnionym już oddaniem. „No extra charge” na szczęcie.
Wieczorem wychodzimy na wspólne gromadne party – ARC Crew Supper, 3 course dinner & drinks included Restaurant Embarcadero za 35 EUR od osoby. Skoro typowy lunch kosztuje tu około 20 EUR, „1 course’owa” kolacja z winkiem około 30 eur to za 35 EUR i to w dobrym towarzystwie grzech było odmówić. Wielkiej integracji i programu artystycznego ze strony organizatorów jednak nie było, choć miło pogawędziliśmy z dwoma Francuzami – skipperem oraz właścicielem szybkiego katamaranu w wersji custom z piersu „R”. Czekali na jeszcze dwójkę do swojego kameralnego składu, aby jak co roku przelecieć przez Atlantyk na Karaiby. Tym razem jednak z już dalszymi planami – dalej na wschód.
Około godziny 23:00 odpływam… znaczy zaliczam „hit the pillow”. Jednak nocą budzi mnie kobiecy, rozbawiony głos z naszego salonu, korzystający nawet z naszej toalety. Nie wstaję, jest przecież pod opieką naszych chłopców. Rano okazało się, że to jedna przyjaciółka żeglarzy z innym żeglarzem z „Pielgrzyma” nas nocą zaszczyciła. Nie wiem co się działo, ale rano na tablicy rozdzielczej uruchamiam ponownie oświetlenie jachtu i lodówki.
17.11.2021, środa
Jak co dzień poranna mobilizacja. Zadaniowe drużyny idą w miasto. Nowością zadaniową jest na dzisiaj potrzeba osłonięcia ostrych elementów want po obu burtach, które skutecznie przecierają pracujące brasy genakera. Może jakaś rura kanalizacyjna z PCV? Po obchodzie skończyło się na grubszej macie, którą przymocujemy mocną taśmą klejącą ma się rozumieć. Razem z „trytytkami” i srebrną taśmą stanowią one główny materiał instalacyjny na naszym „Blue Bird”.
Rano nie mogę znaleźć peryferii (elementy plastikowe, zapinki, sznureczki) do jednego z AIS MoBów, które kupiłem w miniony poniedziałek w Rolnautic. Pewnie gdzieś je zgubiłem kurde blaszka. Ze stresem wędruję z powrotem do sklepu. Szef otacza mnie opieką („Blue Bird” my friend – znaczy wieloletni klient), kompletując dla mnie jedyny peryferyjny zestaw jaki miał nie wiadomo skąd.
Przed południem podejmuję również trzech oficjalnych gości na pokładzie – francuskiego przedstawiciela stoczni Lagoon, miłego mundurowego z Customs, który wypełnił przy mnie i za mnie formularz, podsuwając mi go jedynie do podpisu oraz Szwajcara rozpoczynającego projekt badania stopnia „zapolutowania” wybrzeży wysp karaibskich. Za pomocą załóg jachtów, będą zbierać filmy z dronów (są gotowi je wypożyczać) z wybrzeży i poprzez inteligentne oprogramowanie mają badać ich zaśmiecenie – na początek butelkami plastikowymi.
Maciej pozytywnie uparł się, że naprawi kołowrotek od drugiej wędki. Rozebrał go na części pierwsze. Chyba nigdy nie był serwisowany. Zalał go wszelakimi płynami na rozruszanie, w tym Coca Colą. Pierwsza wędka jest sprawna w całości – do działającego kołowrotka dokupiliśmy małego kija.
Po południu przynoszę na pokład połatany lazy bag na grota od Alisiosa, który zostaje sprawnie zainstalowany przez połączone siły team’u Paweł B., Gregor (nie MacGregor), Maciej.
Rozdaję również kompletne AIS MoBy. Załoganci podpisują protokół ich odbioru. Są do zwrotu na St. Lucia. Programujemy je wszystkie na MMSI „Blue Birda” – 261093070, po czym każdy instaluje je do swojej kamizelki pneumatycznej. Dobry trening dla załogi i końcowe „ukojenie” dla Rogera – „safety check” w całości zaliczony, a opisane numerami kamizelki znikają w kajutach przy kojach.
„Samoswojsko” tu. Od początku naszego przygotowawczego postoju w Las Palmas zdążyłem już przypadkowo wpaść również na Richarda z naszego ARC 2020 oraz zajrzeć towarzysko na dwa jachty z rodakami cumujące jak my, przy pirsie „L”: jaśkowy „Pilgirm” z kapitanem Tomkiem Żakiem oraz „Kaalmar” z kapitanem „Starym Bocianem”. W marinie jest również więcej jachtów, które poznaję z ARC 2020. Przy kolejnym FB-live’owym spacerku po naszym „L”, przy „Sailing Addictive” spotykam również Alicję z 2020. Nie odmawiam sobie miłego „chatu” z nią ma się rozumieć. Na wieczór skarbnik Bartek zarządził dorzutkę do kasy jachtowej – po 200 EUR od głowy.
Połowa załogi grasuje wieczorem i po nocy po starym mieście. Ja idę wcześniej spać. Trzeba jutro rano wykazać się dobrą formą – rumiane lico, świeży oddech itp. Będą w to końcu ważne testy PCRowe.
Na koniec, zainteresowanych informuję również, że nasz ARC TCF (Time Correction Factor) Ratings wygląda następująco
https://bit.ly/3cqCwQd
i już nic nie dało się z tym zrobić.
18.11.2021, czwartek
Przed porannym wyjściem na testy PCR sami się komisyjnie testujemy. Może nie ma po co iść? Drażniąc patyczkami w (swoich) nosach, każdy osiąga (nie wciąga) jedną różową kreskę na covidowym „gajgerze”, parchając, prychając, kaszląc przy tym. Fajne, przyjemne spotkanie pełne uśmiechów i łez. A może by tak te wspólne krechy powtarzać towarzysko co dzień rano?
Jestem już po trzech dawkach szczepionki, pozostali również zaszczepieni. To budzi w nas większą wiarę w to, że tym razem nie przytrafi się nam żadna kotwicowa kwarantanna w Las Palmas (https://bit.ly/3HoRqEY). Ze względu na port docelowy Rodney Bay na St. Lucia, testy PCR zorganizowane przez WCC (ang. World Cruising Club) są jednak obowiązkowe. Zapłaciliśmy już za nie wcześniej po 70 EUR od głowy. Dla mnie osobiście wszczepienie naszej załogi w zupełności wystarcza. Po co ryzykować, że jakiś test wyjdzie jeszcze dodatni. Ale mus to mus.
Maszerujemy dziarsko do niedaleko wysuniętej placówki punktu pobrań w rogu mariny. Jest tam już kilka grup. Każda z nich przychodzi o wyznaczonej godzinie, aby tłumów nie było. Pobranie na miejscu idzie szybko, choć mniej przyjemnie niż nasze wczesno poranne „głaskanie” nosków od wewnątrz. Wyniki mamy odczytać sobie sami, może jeszcze dzisiaj wieczorem, na stronie:
https://laboratorio.hhsanroque.com/peticiones_online/lab_peticiones_online.php
Pościelowe rufowo-kokpitowe zasłonki zamieniamy na gustowny, materiałowy firmowy „banerek” od Darka. Od teraz nie ma wstydu i wisi bez przerwy dając nam poczucie prywatności. No i sami mamy w końcu okazję na wspólne „foto session”. Wędrujemy po zakątkach mariny i jachtu i wdzięcznie pozujemy, szczerząc zęby z naszych aparatów do aparatów.
W sklepie Yanmar nie ma jeszcze dla mnie zestawów naprawczych silników (paski klinowe, propelery, filtry paliwa). Alisios również nie pali się do naprawy naszego rolera foka. Ponad to, biedny Bartuś utopił przeźroczystą zaślepkę do swojego AIS MoBa. Tym razem w sklepie Rolnautic dobry Pan nie miał dla nas takiej zaślepki, ale przypomniał, że nie jest ona przecież konieczna do działania. Służy jedynie do zabezpieczenia przed niepożądanym uzbrojeniem urządzenia. To będzie bez zaślepki i już.
Zawieszam rozkład wacht. Po dyskusji z załogą dzielimy się na cztery wachty dwuosobowe. Skipper nie jest przypisany do żadnej z wacht. Będzie „prestidigiwizytatorem” wachtowym. W ciągu dnia będą trzy wachty dwugodzinne (1200-1400, 1400-1600, 1600-1800). Pozostałe są trzygodzinne. Każda wachta składa się załogantów nie śpiących razem z kabinie. Ma to służyć większej ilości miejsca w kabinie dla jednej osoby podczas jej snu w nocy. Zmiany kambuza codziennie o godz. 18:00.
Gregor serwuje swoją zupę dyniową, na którą zaprasza również Patrycję – tę z promocji miasta. Opowiada nam jak żyje się jej tutaj i przekazuje nam kilka praktycznych informacji. Część załogi już nie może wytrzymać tego stacjonarnego jachtowania i organizuje wypad na plażę. Wracają zrelaksowani i spełnieni. Na drugi dzień Gregor poprawia jeszcze solo o wschodzie słońca.
Przyjeżdżają kolejne dostawy zaprowiantowania. Tym razem woda i alkohole. O kurcze, ile tego. Nie za dużo? W trasie założyłem dziennie 1-2 butelki wina na załogę do kolacji i 2 puszki piwa na osobę na cały dzień (mała prohibicja). Licząc z zapasem 21 dni na 9 chłopa wyszło tego nie mała fura doładowania. Zbilżający się wieczór z zakrapianą pizzą (choć górny palnik wyłącza się, to na dolnym pizza wyszła super) wyskoczył sporo ponad moje „założenia w trasie”. Jeszcze dwa wieczory przed nami i nie będę się już martwił o dociskający nas nadbagaż. Wyjdzie jeszcze na to, że nie starczy tych alkoholi. Dlatego Paweł zdążył odłożyć do siebie 2 butelki białego wina na swoją przyszłą wypaśną zupę rybną. Oby tylko jaka ryba się trafiła. Tak czy inaczej z ledwością zasztauowaliśmy te nasze napoje.
Kasa jachtowa tak szybko schodzi, że niektórzy nie nadążyli z dorzucaniem. Od dzisiaj jedzenie poza jachtem finansowane jest z własnej, nie jachtowej gotówki. Z drugiej strony, jemy coraz więcej na jachcie, testując nie tylko piec pod kątem pieczenia chleba i pizzy, ale również testujemy co lubimy i ile jakich produktów na nie schodzi. To stopniowo uzupełnia naszą ostatnią, sobotnią listę zakupów.
19.11.2021, piątek
Od rana, co godzina sprawdzany na stronie:
https://laboratorio.hhsanroque.com/peticiones_online/lab_peticiones_online.php
czy są już wyniki naszych wczorajszych testów PCR. Niestety wciąż widzę, że „ANALITICA PENDIENTE DE RESULTADOS O INEXISTENTE.” Nie „będziem” czekać w nieskończoność. Czas na żagle.
Wychodzimy o godz. 10:30. Bartek zostaje na brzegu. Ma sprawę dentystyczną. Zatrzymujemy się jeszcze przy stacji paliw i bierzemy dodatkowe 400 litrów ropy. Przed żeglugą mamy teraz ze sobą: 2 x 500 litrów w zbiornikach głównych i okrągły 1 000 litrów w 30 litrowych kanistrach. Nie będziemy ich przecie na pusto wozić. Taka to żegluga właśnie. Zapas paliwa trzeba mieć. Jakbyśmy „jechali” całą drogę do Capo Verde tylko na maszynach to po 4 dobach już by spalił około 700 litrów (24 godziny x 4 doby x 3,5 litra na godzinę x 2 silniki). Zapas trzeba mieć. Prognozy pogody jak na razie mało wiatrowe, przynajmniej w pierwszych dniach naszej morskiej podróży.
Próby pod żaglami wypadły korzystnie. Elektronika, generator, odsalarka działają. Obok zakupowej, robimy jeszcze listę technicznych potrzeb. Po próbach czas na lunch. Od kilku dni upodobaliśmy sobie Pier 19:
Blisko, miła obsługa, smacznie, elegancko i nie za drogo.
Zaraz po jedzeniu odbieram dodatkowe filtry paliwowe i impelery do naszych silników. Niestety nie będzie tyle sztuk co miało być. Nie dojechało. Wygląda na to, że i Team Alisios nie przyjdzie do naszego rolera grota. Przechadzam się w końcu po sąsiednich kejach podejrzeć co tam inni ARCowcy wyrabiają. Praca wre jak u nas – zaprowiantowanie, naprawy, ulepszenia, niekończące się dyskusje i morskie opowieści. A tak sobie na luzie, rozglądam się za potencjalnymi kolejnymi innymi jachtami na ARC 2022. Zamieniam słowo z tym i z tamtym. Rozdaję klika wizytówek i sam biorę jakieś potencjalne namiary. Wracam na „Blue Bird’a” i załapuję się na drugą turę prania po raz pierwszy.
Od kilku dni kręcą się po naszym pomoście dwaj młodzi Panowie w strojach jakby kominiarskich i tylko w nich. Są wszędzie: w restauracjach, barach, na brzegu, na plaży, na jachtach. Okazuje się, że to niemieccy cieśla i stolarz, którzy właśnie ukończyli szkołę zawodową i korzystają z tradycyjnego 3-letniego „nicnierobienia” podróżując po Świecie za jeden uśmiech. Póki co śpią na plaży, codziennie zwijając swój majdan do plecaków. Starają się utrzymać z dorywczej roboty. Sam widziałem ich jak szlifowali jeden drewniany pokład. Piękny czas jeszcze bez zobowiązań i kotwicy domowej. Sam żałuję, że jak miałem swoje 20+ nie zrobiłem takiego “włóczęgostwa”.
Jeden po drugim chłopaki dokupują sobie na miejscu grantowe koszulki Polo ARC 2021 za „jedynie” 33 EUR od sztuki. „Na ARCsklep” rzucili nowe modele T-shirtów, w tym model z wszystkimi nazwami jachtów uczestniczących w ARC 2021. Koszt 20 EUR za sztukę. Idą jak atlantycka woda.
Udany dzień wieńczy informacja dotycząca naszych testów PCRowych, którą otrzymuję na e-mail:
„Hello Skipper,
PCR Test Results from tests on 2021-11-18 for crew from yacht Blue Bird
We have now received the PCR test results for the crew from Blue Bird tested on 2021-11-18, which are all negative.
Copies of the certificates will be sent to the Heath Authorities in Saint Lucia.
Best regards
Jeremy Wyatt
ARC Rally Control”
So far so good.
20.11.2021, sobota
W końcu małe rozluźnienie „offce’owe” mnie ogarnia. Aby zmyć z siebie choć trochę grzechów jedzeniowych oczyścić sumienie, po godz. 06:00 wybieram się na promenadę na drugą stronę półwyspu. Przez godzinę biegnę po ciemku, obserwując czysty księżyc i budzący się dzień. Na promenadzie większość to biegacze i trochę kąpiących się na „fresh morning”. Co jakiś czas da się również zauważyć bezdomnych kimających na ławkach. Pogubiłem się nieco i poniosło mnie jeszcze wysoko w górę, ale pozwoliło mi to na obserwację pomieszania architektonicznego Las Palmas. Po alejach dużo wysokich palm. W końcu nazwa zonbowiązuje.
Jak co dzień wysłuchujemy porannego ARC 2021 broadcast na VHF 77. Trzeba przyznać, że Anglicy to szczegółowi i dokładni są w swoich protocols. Nie dość, że broadcast, to jeszcze codzienne ARC 2021 news. Jak coś przeoczysz, to będzie monitowany mailami, aby „zaczekować”, zaliczyć, „odznaczyć”, zatwierdzić.
Załoga idzie w miasto. Przynosi siaty owoców i warzyw. Dostawca przywozi mrożone mięso, które ląduje w naszej zamrażarce. Jedną z moich ostatnich potrzeb są mapy na Capo Verde. Tak w razie czego. Planuję wykupić dodatkową mapę na Navionics, ale Paweł przekonuje mnie do C-map.
Ponieważ nie zastaliśmy ludzi od Alisiosa przy naszym naszym rolerze foka, Paweł B. i Maciej („Team złotych rączek”) sprawnie załatwili sprawę wymieniając śrubę łącznikową na godną większego zaufania.
Wysłuchuję skipper’s briefing. Prowadzący podsumowuje przekazane nam materiały związane ze startem w Las Palmas i metą w Rodney Bay. W drugiej części spotkania omawiana jest prognoza pogody. Zalecenie ogólne jak najszybciej iść na południe po wschodnie „trade winds”.
O godz. 14:00 ustawiam się w kolejce przy ARCowym biurze po ostateczny paszportowy check-out. Poprawiamy tylko dane z paszportu Gregora. A ten totalnie zgolił brodę i nawet jego własny telefon go nie może teraz rozpoznać żądając PINu. Teraz jest gościem ze swojego zdjęcia na identyfikatorze ARC. W końcu uwierzyliśmy mu, że to „łon”.
Wieczorem biesiadujemy w wykwintniej Restaurante La Marinera
W drodze powrotnej dokupujemy jeszcze owoców. Jakoś mizernie wyglądały mi te nasze siatki rufowe fructo-siatki, również na tle innych jachtów. O godz. 2200 organizator żegna nas 15 minutową salwą sztucznych ogni.
Brak zajęć w załodze sprzyja alkoholizacji. Coraz wcześniej i coraz więcej idą w gardło procenty. Załoga coraz dłużej imprezuje do później nocy (tylko Barek się bardziej oszczędza). Trza wychodzić w morze, bo załoga zaczyna się mi się w porcie degradować. Na swoim kawałku Polski – naszym „Blue Bird” – już z organizacyjnego przymusu wyczekujemy dobrej fali i „fair winds”, podczas gdy Polska i nie tylko zmaga się z kolejną falą Covidową. My zaraz od niej odpoczniemy. Nikt nie ujrzy maseczki na drugim przez kolejne kilkanaście dni.
Ty też możesz popłynąć w ARC. Więcej informacji znajdziesz tutaj>>
Inne blogi z ARC znajdziesz tutaj>>