30.11.2021, wtorek 

Przy obecnym rozkołysie i fali w naszym kokpicie nie byłem w stanie rano ćwiczyć. Wydało mi się to również niebezpieczne. Odpuściłem więc, skupiając się na opisie żywiołu dla Was.


Choć więcej zerwało nam się ryb z wędki niż ich złowiliśmy, to najwięcej mamy samo-wskakujących, latających ryb. Poprzedniej nocy na dziobowej siatce zostały po nocy cztery sztuki. Tej nocy jedna z impetem uderzyła we mnie, gdy byłem przy sterze na górze. Skoro docierają już tak wysoko, to wychodzi na to, że ich wysokość przelotów zależy od wysokości fali. Dzisiaj rano kolejne dwie „wylegują się” na naszej siatce pomiędzy dziobami.


Obecnie nawet zwroty przez rufę nie są w pełni stabilne. Po przemieszczeniu na przeciwną burtę, wybrany grot wywołuje silną nawietrzność jachtu, którą przy miotającej od rufy fali nie idzie skontrować i utrzymać w baksztagu. „Zawietrznościowe” szybkie luzowane grota i przebieranie foka również nie pomaga. Zwroty przez rufę wykonujemy więc maksymalnie wolno, zgodnie z pełną sztuką pracy na żaglach, ale również przy napędzających nas do przodu silnikach. Obroty rzędu 2 x 1800 rpm już wystarczają, aby zmniejszyć nieco wiatr pozorny od rufy i przez cały manewr utrzymać jacht z baksztagu jednego halsu do baksztagu drugiego halsu. Awaryjnie możemy jeszcze utrzymywać kurs pracując mocniej nawietrznym silnikiem. To w przypadku nagłego nieopanowanego ostrzenia. Do tego jeszcze nie doszło.

Fala uderza w nas niemiłosiernie i „dźwięcznie”. Na szczęście to nie żagle tak hałasują, ale kadłub wraz z zabudową. Stolarka piszczy i skrzeczy jakby miała już dość. Obyśmy my nie mieli dość. Przy niektórych uderzeniach odnoszę wrażenie, że kadłub zaraz gdzieś pęknie. Dodatkowo czuję pod swoim siedzeniem, że co jakiś czas jakaś siła kręci nim zwykle w prawo. Wcale to przyjemne nie jest, ale niepokojące. To tak, jakby maszt pracował i kręcił dalej nami. Trzeba jakość to wszystko „ujachtowić” – zadomowić znaczy, zwłaszcza, że przy utrzymujących się obecnych warunkach mamy dużą szansę przepłynąć w czasie krótszym niż zrobiłem to roku temu, a więc poniżej 19 dni. W porannych promieniach słońca nasze „towering waves” łatwiej jest zadomowić, bo najgorszy wróg to ten, którego nie widać. Trudno traktować je również w kategoriach wroga, bo przecież Atlantyk miłościwie nie atakuje nas, a jedynie delikatnie prowadzi w swym odwiecznym rozfalowanym tańcu, choć to my jako intruzi weszliśmy bez zaproszenia na jego parkiet.

Poranna prognoza pogody dla różnych modeli z Predict Wind utrzymuje, że wiatr ma zelżeć w najbliższy piątek. Z punktu widzenia naszej prędkości życzylibyśmy sobie gnać jak obecnie, aż do końca, choć z drugiej strony może należy się nam jakiś odpoczynek od tego już kilkudniowego silnego wiatru i fali. Oby jednak wciąż wiało i niosło nas dalej do celu po odrefowaniu żagli. Tak czy inaczej te same modele podpowiadają nam, że silniej i może o kilka godzin dłużej będzie wiało wzdłuż „prawego pasa pasatowej autostrady”, którym właśnie poruszamy się nie schodząc tak ochoczo na południe jak część ARCowej stawki.

Podczas minionej nocy Paweł S. troszczył się o swój świeży wypiek na rano.  Najpierw o godzinie 2100 bezpośrednio po zejściu z wachty wyrabiał i ugniatał swe cudowne ciasto. Potem w nocy z zegarmistrzowską  precyzją wycinał coś w nim kształtną foremką, aby nad ranem wygrzewać go w cieple naszego piekarniczka. Pod świeżutką kraciastą „jedwabiną” on leży i burka. Chorwacki burek to on nie jest i dwururka, ale jak wydał mi  Mirek – „English muffin”. Już się nie mogę go doczekać, Pawła od rana również. Wszyscy już wstali, a Paweł po tej cudownej robocie nie.


Coraz częściej nękają nas deszczowe chmury, którym towarzyszą podmuchy do 35w. Kiedy chłopcy odnotowali chwilowe 40w moja psycha zmiękła. Ustawiliśmy się ostrym kursem pod wiatr i na silnikach. Założyliśmy 3 ref na grocie i zostawiliśmy połowę foka z przodu. Wprawdzie Atlantyk nas kusił spadkami siły wiatru poniżej 15w, aby dostawić żagla, ale zaraz wracał na 25w. W ciągu dnia pozwoliliśmy sobie jeszcze na odwinięcie całego foka (łatwiej niż grota), aby potem ponownie oszczędzić go refując.

Na dobranoc obejrzeliśmy dla odmiany netfixowy „Jack Rayan. Teoria Chaosu”. A gwieździste niebo czyściutkie nad nami, a góry fal przed nami jak góry.

01.12.2021, środa
Od rana wachty prześcigają się, kto jaką maksymalną prędkością „planował” po falach w nocy i choć trudno planować ślizg na naszym wypornościowym cruiser’rze, to jednak padło magiczne SOG = 11w.

Od nocy nasłuchujemy korespondencji prowadzonej na 16 VHF, z której wynika, że jacht – „Charlotte Jane 3”  utracił urządzenie sterowe i nie jest w stanie dalej żeglować. Akcja szybko znalazła swojego koordynatora na innym jachcie informującym inne napływające . „Charlotte Jane 3”nawiązał trwały kontakt z monitorującym sytuację pobliskim „Polygala” oczekując, że już w ciągu dnia cała 5 osobowa załoga „Charlotte Jane 3” zostanie zabrana na pokład przez inne jachty. Na podstawie podawanej przez „Charlotte Jane 3” pozycji rano byli od nas około 25 Mm na północ. Poza faktem zagrożenia życia, przy obecnej fali przekraczającej 3 metry, na niesterownym jachcie musiało bardzo rzucać. I tu właśnie zadziałało grupowe bezpieczeństwo ARC – jachty płynące blisko ciebie są w stanie udzielić ci pomocy. Jeszcze w godzinach przedpołudniowych cała 5-osobowa załoga „Charlotte Jane 3” była już na pokładzie „Magic Dragon” w dalszej drodze do St. Lucia. Ponad to jacht „JK Sail” dostarczył dodatkowe zapasy wody pitnej na „Magic Dragon”. W monecie porzucenia na godz. 1130 UTC przekazano pozycję dryfującego „Charlotte Jane 3”: N 17 49.26,  W 12.24. O godz. 17:00 zarówno „Magic Dragon” jak i „Polygala” pojawiły się za naszą rufą zarówno na AIS, jak i w zasięgu wzroku, szybko przecinając nasz kurs od północy. Wg relacji jachtu „Rupella”, pozycja dryfującego „Charlotte Jane 3”  na godzinę 1930 wynosiła  W 17.48.99, W 36.28.170 i dryfowała z prędkością 3 węzłów kursem 020 st. Ze względu na bezpieczeństwo żeglugi innych, pozycja „Charlotte Jane 3” będzie wciąż monitorowana i raportowana na e-maile „at sea” uczestników ARC w dziennych „Daily Position List”. Jak podaje ARC Rally Control – Andrew B, wraz z jachtem porzucona została również 8-osobowa tratwa ratunkowa Seago, użyta do transportu pomiędzy jachtami. Wraz z informacją przesłana została również prośba o „zdeflorowanie” tratwy i wysłanie zgłoszenia o tym fakcie do Rally Control i MRCC Ponta Delgada.


Zastanawiając się również nad naszym bezpieczeństwem, doszedłem do wniosku, że przy żegludze z wiatrem na katamaranie jest nie tylko stabilniej, ale jednak również bezpieczniej. Nasze dwie, mniejsze płetwy sterowe przenoszą mniejsze obciążenie na fali niż te większe, dłuższe na monohulach. Stąd zapewne komunikaty „Rudder max limit”, kiedy jacht jakiś czas nie słucha steru, w gruncie rzeczy są jednak pozytywne – nasz „rudder” (a w zasadzie dwa) jest wciąż z nami. Dwa silniki i dwie płetwy sterowe dają również poczucie pewnej „redundancji” bezpieczeństwa.

Po przepysznym gulaszu wołowym z puree ziemniaczanym i buraczkami z jabłkiem na zimno udałem się do kabiny na kolejne odcinki „Wojennych Dziewczyn”, które oglądam popołudniowo od 3 dni. Gregor polał Neptunowi białym winem, nasza prędkość spadła poniżej 6 w i mamy to – w rozgrywce Mahi Mahi: My mamy 4:5 (złowione : zerwane). Łowczy ponoć krzyczeli jak wyciągali niemal metrową Mahi MAhi, a mnie ten spektakl ominął tym razem. Słuchawki w uszach odcięły mnie skutecznie od otoczenia.


Od rana słońce słodzi nam uciążliwą, aczkolwiek wciąż szybką żeglugę. Naprawdę ciężko to było w tych warunkach pod wiatr. Trudno mi to sobie wyobrazić.


Dzisiaj minęła połowa odległości naszej morskiej podróży – rozmieniliśmy 1400 Mm (DTD). Szacuję, że wczoraj z kolei minęła połowa czasu. Pierwsza połowa trasy, a szczególnie jej pierwsze dni na silniku, była wolniejsza niż nasze obecne dobowe 140 Mm przeloty efektywnego zbliżania się do celu. Schodząc baksztagami, w rzeczywistości robimy więcej na naszej pasatowej Caribbean Highway to Heaven.

Na dobranoc oglądamy dwa odcinki „Mandalorian”. Da się to jakoś strawić.

02.12.2021, czwartek
Jakby mniej buja, choć to może moje pobożne życzenie. Do salonowej kabiny Janusza dołączył tej nocy Grzegorz, wygnany ze swojej dziobowej hałasem i brakiem wentylacji. W obawie przez morskim „showerem”, wszelkie okna i bulaje wciąż trzymamy zamknięte. Aby nie dusić nas w salonie podczas gotowania, Darek założył dookoła kuchni metalową folię kuchenną osłaniając w ten sposób palniki od wiatru ze strony przesuwanych drzwi salonowych.


Coraz bardziej martwi mnie zamknięty w radarowej obudowie i zamontowany na salingu reflektor radarowy. Jeszcze podczas pierwszej próby w Las Palmas dziwnie drgał. Już żałuję, że wtedy nie odkręciliśmy go.  W obecnych warunkach nie wyślę nikogo w górę na saling. Na dzisiaj obrócił się „łon” na tym salingu do przodu, jakby na jednej śrubie się trzymał, ale usztywnił – jakby ta śruba się dokręciła.

Od trzech dni temperatura wody wynosi 27,6 st. Wiemy to z ręcznych pomiarów Darka. Z „Dailiy Position List” i naszych AISowych obserwacji wynika, że nasza pozycja spada. Na piątek i sobotę planuję odrefować grota.

O godz. 1300 cofamy zegarki pokładowe o kolejny jeden „sat”.

Poza dwoma opisanymi przeze mnie wcześniej przypadkami zagrożenia życia na morzu, ARC Rally Control przytoczył również pozostałe awarie na jachtach ARC 2021:

„Delite” – uszkodzony autopilot
„Eira” – pęknięta wanta
„Jennifer” – kontynuuje żeglugę na awaryjnym sterowaniu
„Mary Doll” – utraciła łączność satelitarną
„Tanmanaco” – przeciek przy uszczelnieniu płetwy sterowej

O naszym rozdartym genakerze nikt nie pisze, bo poza informacją do armatora i Kasi, nie „pochwaliłem” się tą porażką nikomu. No teraz to wiecie o tym i Wy.

Po „Furiosa” z wyścigu wycofały się:
„Atika II” – uszkodzone olinowanie stałe. Zacumowali na wyspie El Hiero.
„Ikigia” – złamany „gooseneck”. W drodze do Las Palmas.

Ostatnią butelkę czerwonego wina uczciliśmy nie chwilą ciszy, ale radosnym spożyciem atlantycko-serwowanego „stejka” od Darka i Mirka. Well done guys. Za szczęśliwą drugą połowę naszej wyprawy. Jedynie mały „incydent” z kolejnym, wyłowionym niemal metrowym Mahi Mahi opóźnił na chwilę naszą mięsną celebrację. Wędkarskie trofeum zostało przekazane Januszowi. Jako, że sztuka nie mała, to pójdzie w soli do pieca.


Po południu wiatr nie przekraczał już 25w i odkręcił nieco w kierunku północnym tak, że przy rozefowanym foku prawym halsem szliśmy już korzystnie 280 st na zachód. Niestety przez ostanie dwie doby około 20 jachtów nas wyprzedziło, a w naszej klasyfikacji Multihull B spadliśmy na 8 pozycję. Może to również przez moją zachowawczość z wciąż trzema refami na grocie. Jeżeli prognozy pogody się sprawdzą, to powinniśmy się nieco rozrefować na jutro i pojutrze. Się zobaczy.

O zachodzie słońca szykuję list w butelce, który wszyscy podpisujemy. Janusz dorzuca 3 x 1 USD w papierkach. Zabezpieczamy zawartość, lakujemy butelkę i „plum”. Oby przyszły znalazca miał okazję przeczytać naszą atlantycką pocztę:

“Middle of Atlantic Ocean, 2 December 2021
Dear Sir/Madam,
We dropped this bottle in the middle of Atlantic Ocean at position:
N 17 deg. 58,9 min.
W 39 deg. 38,6 min.
Please note that this was our last white wine bottle during our ARC 2021 voyage from Las Palmas (Canaries) to St. Lucia (Caribbean). As You are Fortunate One to read this message first, could You please do us a favour and let us known when and where you found it by sending your kind e-mail to: info@pro-skippers.com

Cheers,
s/y “Blue Bird” catamaran Lagoon 50 crew
………………..
Ps. Enjoy notes ”

Miało nie być kolacji, ale szybko rozeszła się nam jakby od niechcenia popróbowana wczorajsza rybka w trzech postaciach: sachimi, tatar z cebulką, lekko zamykana polędwiczka. Na dobranoc „Mandalorian”.

03.12.2021, piątek
Czysty wschód słońca, jakby mniejsze zafalowanie. Nie ma wymówek – poćwiczone. Choć jedna falka „smyrgła” mi stópki. Ciepła była skubana.

Czekamy na grzesiową poranną owsiankę. W międzyczasie Maciej zaskoczył wszystkich „bonuskiem” – ciasteczkami z płatków śniadaniowych, brzoskwini i osobiście lewą ręką bitej śmietany.

Od rana załoga „podjudza” aby rozrefować na maksa grota i foka, bo co chwila jakieś jachty nas na AIS dochodzą i wyprzedzają. Prognozy sprzyjają temu „podjudzaniu”. Po śniadaniu, przy wietrze poniżej 20w zdejmujemy dwa refy z grota i pozostajemy na jednym. Odrolowujemy całkowicie foka i przy nieco mniejszej już fali odkładamy się na fordewind. Idzie dobrze. Nagle uciekamy już dochodzącym nas jachtom, zwłaszcza że te jakby zwolniły teraz. Nie na długo cieszymy się spokojem. Po niespełna 3 godzinach wiatr regularnie rozkręca się do 28w co zmusza nas do ponownego założenia choć jednego dodatkowego refu na grocie i zarolowania foka do połowy. Wracamy na baksztag prawego halsu i ciągniemy 280 st na zachód.

Niestety podczas porannego waste’owego obrządku okazuje się, że wyrzuca bezpiecznik od pompy transferowej na lewej burcie nawet gdy odłączamy kabel zasilający od tej pompy. Paweł B. z Maćkiem rzucają się do instrukcji i „rozkminiają”, która pompa, który bezpiecznik, który kabel od czego. Kusi obejście na krótko instalacji, bo pompa sprawna jest, ale nie chcemy ciąć zarobionych już kabli. Póki co wybieramy rozwiązanie awaryjne – przestajemy korzystać z toalet na lewej burcie. Oznacza to że waste’owe obrządki na prawej burcie będą teraz „odprawiane” dwa razy dziennie – rano i wieczorem. Paweł B. próbuje jeszcze z większym bezpiecznikiem. Pompa ciężko pracuje i….przeeeszło. Success. Lewa burta może dalej u siebie sssszczęciem działających toalet się cieszyć.

Przed obiadem było jeszcze jedno wędkowe branie, na tyle mizerne, że jak szybko przyszło, tak i poszło bez większych ekscytacji. A potem to już brania nie mogło być, bo nasze łowisko zostało zajęte. Bartek wypatrzył chyba wielorybka, którego oceniliśmy na jakieś 5m długości, choć do końca były wątpliwości czy to aby nie coś mniej przyjaznego nie kręci się tu. Zamiast wystrzeliwać fontannę wody, ten krążył wokół nas w lewo, to pokazując swój szary grzbiet, to biały brzuszek. Szczególnie blisko podchodził pod dziób dając tu regularnego nura, aby ponownie wyłonić się po naszej lewej burcie. Wygląda na to, że albo zapraszał nas do zabawy, albo chciał gdzieś odprowadzić. Na szczęście kadłuba nie trafił w tych igraszkach, choć jakby pomylił się o kilka metrów, to nawet myśleć o tym  nie chcę. Nawet tańczący wokół Ciebie wieloryb potrafi znudzić. Po godzinie latania za nim poszliśmy coś zjeść, a on dalej. Przestaliśmy go już adorować to chyba w końcu obraził się i odpuścił. Dobrze, że mamie i tacie się nie poskarżył a my po zmianie na fordewind popłynęliśmy bardziej na południe. Może na południu za ciepło dla niego jednak.


Jakby atrakcji na jeden dzień nie było dosyć dopadł nas jeszcze jeden kryzys – gazowy. Gregor zakomunikował koniec gazu. Ale jak to? Pełną, 15 kg butlę założyliśmy 2 tygodnie temu w Las Palmas, a taka to starcza zwykle na 2 miesiące na Sardynii. Wymieniamy ją na starą, w której pozostało nie więcej jak ¼ pojemności. Ale co dalej? Ograniczyć parzenie kawy, herbaty…? Gdzie czajnik elektryczny? Maciej zagląda do schowka z pustymi butlami, a wśród nich, ku naszemu zaskoczeniu, jest jeszcze jedna pełna. Uratowani.

Wg moich zapisków wynika, że po ostatniej dolewce, generator przepracował około 70 godzin, a silniki może ze 2 godziny. Trzeba by założyć, że 250 litrów dolewki powinno być na full do prawego zbiornika. Z tego właśnie zbiornika czerpie diesla nasz generator. Po południu na małej fali dodaliśmy jedynie 100 l. Może weszło by jeszcze ze 2 x 20l, ale na równej wodzie. Zmieniam zatem moje założenie konsumpcji dla generatora na 2 litry na godzinę.


Podczas wieczornej zupki z soczewicy, zagryzanej puszystym ciepłym chlebkiem wróciliśmy do kwestii wielorybka. Kiedy doszliśmy do winka, pleonazmicznie doszliśmy również do wspólnego konsensusu, że to jednak był kaszalotek, ten od Waleni, tych Waleni. A może jednak orka, bo ten biały brzuszek miała?

Przed nocką oglądamy, zakręcony w pętli czasu „Tent”, podczas którego w odległości 0,5 Mm przechodzimy pełną nocą podobnymi kursami przez dziobem „Calroline”. Jej oba światła burtowe wydają się być na wyciągnięcie ręki za naszą rufą. Jakby mało miejsca na Atlantyku było.

04.12.2021, sobota
Do porannego fit-placu zabaw dołożyłem jeszcze dwie 6,5 kg butle z wodą. Ciepło, woda spokojna – dobrze poćwiczone i „wyszałerowane”. Rześko czując się i zdrowo wkładam letnie kalesony i koszulkę flanelową.

„Za Januszem Pany sznurem”, znaczy Janusz w końcu znalazł swoich „followersów” na „open deck sleeping”.

Ponieważ coraz cieplej się robi (temperatura wody równa temperaturze powietrza – 28 st. C), to chłopaki coraz częściej śpią już nie tylko w salonie, ale również w kokpicie i na podłodze gołębnika na górze.

Jak podaje „Daily Position List”, pierwsze cztery jachty już od wczoraj są na St. Lucia: „Naciara”, „Banzai” (tego pamiętam z czołówki z ARC 2020),  „Guyder Seveol”, „The Kid for Ville de Nice” i tam pewnie już „Pitonsa” piją po swoich średnich prędkościach 15w – dla nas nawet i chwilowo nie osiągalnych. My ze swoimi 1000 Mm w linii prostej do celu, jak tak dobrze pójdzie, to za tydzień celujemy dopłynąć.


Pomimo ponownie rosnącej fali, nadal utrzymujemy VMG powyżej 6w przy kursie fordewind i COG 280 st. Na pokładzie coraz częściej przygrywa nam Bob Marley, przypominając o „moich Karaibach” gdzieś za horyzontem przed naszym dziobem. Nasz słoneczny „gołębnik” na górze, ochoczo zapełnia się wprawdzie już nieco zaróżowionymi, ale jednak włochatymi ciałami. Poza „gołębnikiem”, zainteresowaniem zaczął cieszyć się również poduszkowy pokład dziobowy. Ponadto rozwijają się dyskusje, choćby te wokół ciemnoskórych, rdzennych mieszkanek St. Lucia, co to niby mają nas, atlantyckich bohaterów, witać uśmiechem, tańcem i kwiatami.

Pralka ponownie kręci pełnym (jak nasze) bębenkiem. Przestałem już liczyć, który to już raz po oddaniu cum i nie będę już próbować się doliczyć i Was tym męczyć.

My tu gadu, gadu, a tu miłe dla ucha rozkręcanie się kołowrotka ponownie gromadzi nas przy wędce. W połowie drogi już widać, że złapało się coś innego. Tuż przy burcie, Darek sprawnym ruchem przeszywa hakiem naszą zdobycz przez oskrzela do pyska i blisko metrowe wahoo (znaczy nasza, polska poczciwa solandra) ląduje na naszym gościnnym pokładzie.


Już po zachodzie słońca zaczyna niepokojąco „kuć” od rufy do 25w. Zawijamy 1/3 foka. Niestety przy takim rozkładzie ożaglowania (2 refy na grocie + połowa foka) nasz „Blue Bird” już nie idzie tak stabilnie fordewindem w opcji „Wind” autopilota i „czepie” nieustannie fokiem. Przechodzimy na baksztag prawego halsu i choć nasze VMG nie jest już tak korzystne, to trzymamy ten baksztag przez całą noc.

05.12.2021, niedziela
W nocy zabrakło słodkiejwody. Ku naszej niewygodzie, jest ona również używana do spłukiwania toalet. Tak czy inaczej przy pracującej na sucho pompie słodkiej wody (jedna na obie burty), wyłączyłem ją, aby od samego rana ponownie produkować wodę zanim towarzystwo rzuci się do pryszniców i toalet. Nauczka na kolejne dni – poza porannym rytuałem, jeszcze przed nocą trzeba zawsze dodatkowo dorobić trochę wody.

Rano dowiaduję się, że w nocy dwie wachty widziały na niebie, na lewym trawersie białe rakiety. Ponadto, nic na VHF nie dało się usłyszeć. Po godz. 0500 wiatr siada do niespełna 20w. Odrefowujemy foka i kontynuujemy naszą żeglugę korzystnym kursowo fordewindem.


Gregor dostał fuchę kierownika plaży. Codziennie rano dla suszenia (nie dopuszczenia do rozwoju pleśni) i naszej wygody, rozkłada materace na przednim pokładzie, a przy zachodzie słońca składa je w paczkę i przywiązuje na noc, abyśmy ich nie stracili z jakąś zabłąkaną falą lub zakręconym wiatrem. Po tej robocie Gregor systematycznie kręci swoje rundy wokół salonu i przeplata je seriami pompek. Szacun. Ja tak ruchawy to nie jestem, szczególnie wieczorem.

W ciągu dnia kontynuuję netfixowanie „Suits”. W tej kontynuacji bardzo pomógł mi Paweł S. Okazało się bowiem, że nie tylko pobrana przeze mnie seria „Suits”, ale i inne filmy „wyekspirowały” wg Netfixa. Znaczy miałem określony czas na ich obejrzenie. Za podpowiedzią Pawła, cofam datę mojego telefonu. Wybieram 1.11.2021. Choć pobrane przeze mnie filmy wyglądają teraz na gotowe do oglądania, to jednak mielą i mielą i wystartować nie mogą. Ustawiam więc datę na 1.12.2021. Poszło. Znaczy się filmy pobrałem po 1.11.2021. Dzisiejsze próby wykonałem oczywiście w trybie samolotowym, znaczy bez Internetu ma się rozumieć.

Tak jak w ciągu minionej nocy, tak i za dnia tasujemy się w bliskiej odległości z „Caroline”.

Jak rozmieniliśmy już 1000 Mm, to kolejne setki jakoś szybciej nam uciekają. Świadomość, że przed nami już poniżej 1/3 drogi dodaje otuchy w codziennej rutynie, którą uprawiamy już dwa tygodnie. Nikt, poza niniejszym „kapownikiem” nie jest już w stanie przypomnieć sobie co wydarzyło się nawet dwa dni temu. Dzień startu, a więc 21.11.2021 wydaje się trudną do zdefiniowania, odległą historią. Przed nami już niespełna tydzień. Strzeli jak z bicza, lub foka jak kto woli, choć ja wolę to pierwsze.


Wieczorem klasyka pokładowego Cinema – dwa odcinki „Mandalorian’a”, ale już z sezonu 2.

06.12.2021, poniedziałek
Od godz. 0600 Darek i Mirek lecą szybko z rosnącymi falami, które o mało co nie odwiodły mnie od porannego „fit’n’sail”. Na jakieś 2 godziny zarefowaliśmy foka na „wsjakij słuciaj”.


Przez całą noc raz z lewej, raz z prawej widzimy światła nawigacyjne zbliżającego się za naszą rufą „Vi La Ut”. „Wietnamiec” jakowyś, czy Chińczyk? Z AIS wiadomo między innymi, że idzie nieco szybciej od nas, a przy szerokości 9 m i długości 16 metrów mógłby to być nie tylko katamaran, ale może i trimaran. Rano widzimy jego dużego grota i małego foka. Kształt żagli potwierdza, że to wielokadłubowiec, multihull znaczy. Ciągle nas ktoś wyprzedza i choć można by zdjąć z grota drugiego refa i powalczyć o wyższą pozycję, to jednak nie ulegam pokusom. Dopóki siła wiatru nie spadnie trwale poniżej 15w nie odrefuję grota. Pamiętacie? „In Grot we trust”.

W naszych ustawieniach w kursie fordewind okazało się, że skrócenie foka do 1/3 powoduje, że nie pracuje on już czysto, a trzepie jak z bicza. Zarefowany o 1/3 jeszcze daje radę. Bez zarefowania fok idzie najczyściej, nawet gdy „przesterowujemy” nasz automatyczny fordewind w granicach 180-170 st., szukając najkorzystniejszego kursu dla naszego foka, bo grot „stoi” jak zabetonowany.

Zaraz po śniadaniu (każdy na raty, bo szanujemy ostatnio swój sen) Maciej wraca do sprawdzonej przynęty ośmiorniczki w czerwono-żółtych odcieniach. Długo nie czekaliśmy na efekty, kiedy to kolejne prawie metrowe Mahi Mahi wylądowało w naszym filetowym zlewie w kokpicie.

Potem jeszcze dwa brania,
ale bez wyciągnięcia drania.
Żyłka poszła bez szemrania.
Taka była ich moc ciągania.


Około południa, dobrze że nie w nocy, gruchnęła kolejna burza z wiatrem do 40w. Zdążyliśmy zarefować. W żegludze z wiatrem nie jest to trudne. Typowo najpierw uderzyło w nas od rufy czoło burzy z wiatrem 40w, potem ściana wody przy wietrze około 30-35w, przejaśnienia, słońce, wiatr 20-25w, tęcza. Jak ustabilizowało się na około 20w ponownie stawiamy pełnego foka. Zmierzona komisyjnie (Darek i Bartek) temperatura wody na dzisiaj to 28,1 st. C, a powietrza 26 st. C.

Zajmowane przez na miejsce na dzisiaj wg YB tracker:
101 in all boats
24 in multihull all
11 in multihull B

Siłą rzeczy nie używamy genakera, bo go już nie mamy. Spinakera nie pozwalam tknąć. Tak czy inaczej siła wiatru nie wskazuje na dłuższe używanie lekkich, pełnowiatrowych żagli. Rzadko spada do 15 w przy których, w swej zachowawczości bym je stawiał, choć jak genaker poszedł nam przy 17w, to dostałem jeszcze większego hamulca na stawianie takich żagli.

Po południu Janusz relacjonuje, że mamy rozdarcie foka na trzecim łączeniu brytów patrząc od rogu fałowego żagla. Z jednej strony rozdarcie to zatrzymało się na szwach powłoki UV, to i dalej w tę stronę nie powinno już puścić. Na szczęście defekt zdarzył się na tyle wysoko, że 3-4 obroty na rolerze zawijają go i można dalej prowadzić żeglugę. Tymczasowa naprawa na zasadzie podklejenia żagla w obecnych warunkach byłaby trudna (co nie znaczy, że nie wykonalna w razie konieczności), gdyż wiąże się ze zrzuceniem foka z rolera w dół. Pamiętamy jak niełatwo było go wciągnąć w Las Palmas w spokojnej marinie.

Doszło jeszcze do głębokiego rozładowania akumulatorów serwisowych, przez co nie chcę teraz pod generatorem wrócić do poprzedniego, wyższego stopnia naładowania. Tak czy inaczej nie spowalnia to naszej żeglugi.

Jako, że Mikołajki, to dziewięciu Mikołajów wyszło w czapkach na „upper deck foto session”, które przerwane zostało gromadką pędzących przed dziobem wprawdzie nie reniferów, ale delfinów.


Wieczorem bawimy się oglądając „Mandalorian’a” przy „mahiowej” tataki, sushi i sahimi by Maciej.
Na noc zawijamy foka do granicy rozdarcia mego spokoju.

07.12.2021, wtorek
Nocka do spokojnych nie należała. Częste zmiany siły i kierunku wiatru, przeplatane wodą z nieba wymuszały zwroty przez rufę, ciągłe refowania i rozrefowania foka i szukanie optymalnego kursu względem wiatru na St. Lucia. Znalazło to swoje odzwierciedlenie w porannych rozmowach podczas śniadaniowych. Ciągle wstawałem do wacht i w efekcie odpuściłem mój poranny aqua aerobik.

O godz. 0600 siła wiatru spadła do jedynie 10w, a my tłukliśmy się z prędkością 3w. Byłem gotów palić „grot-diesle”. Na szczęście o wschodzie słońca wiatr ponownie osiągnął granicę 20w i fordewindem pojechaliśmy dalej na St. Lucię.


Nie dało się bez łopotu i strzelania prowadzić spokojnie zarefowanego foka. Przyjąłem więc zasadę, że mimo rozdarcia pełnego foka stawiamy tylko w fordewindzie przy sile wiatru max 25w. Szczęście w nieszczęściu, że nasz fok puszcza wiatr w górnej części (lik wolny nie jest dobrze wybrany) przez co jego cześć z rozdartym łączeniem brytów nie pracuje mocno. Największe ryzyko powiększenia rozdarcia będzie tu przy łopocie żagla.

Do dzisiaj na metę dotarło zaledwie 13 jachtów. Znaczy stawka jest wyrównana i zaraz grupami będą meldować się na St. Lucia.

Na godzinę 1200 LYT – „Local Yacht Time” (moje określenie), już po dzisiejszym cofnięciu przez nas zegarków o kolejną godzinę, DTD wynosi 570 Mm. Utrzymując VMG w okolicach 6w dotrzemy na sobotę 11.12.2021 do południa i taki od dzisiaj jest plan. Jak spadnie siła wiatru, a wg prognoz może tak być już jutro i pojutrze, to uruchamiamy diesle i „wiśta wio”. Razem z dieslowym zapasem około 350 litrów, takie „wiśta wio” możemy jechać 6 dób.

Po południu odhaczam kolejne dwa odcinki „Suits” oraz wspólnie wysłuchujemy słuchowiska (po dzisiejszemu, polskiemu – podcastu) „Brzmienie Świata z lotu drozda” czyli wywiadu Kuby Szymańskiego z kapitanem Pawłem Drozdem.

Jako, że zapasy słodyczy jakoś się skończyły (zawsze znikały ze stołu, jak tylko się tam pojawiły), Gregor piecze babkę (przez małe „b”). Poza babką kolacja nie była już serwowana – tak dla zdrowotności. Ale taki na przykład Gregor to nie wytrzymał i w nocy rozerwał paczkę liofilizowanego, proszkowego Huel’a, czyli gotowego jedzenia po zalaniu wrzątkiem. Jakoś nie wchodził.

Jako, że prognozy nie przewidują wzrostu siły wiatru powyżej 20w, a deszcze z porywami powinny nas omijać przynajmniej do jutra, zdejmujemy drugiego refa na grocie i dzięki temu trzymamy 6-7w na fordewindzie. Po południu nie odmawiam sobie „oflajnowo-netfixowych sjutsów”, nie Siuksów.

Ryb latających i tych do spożycia dzisiaj nie było, pojawił się natomiast skupiony w paki plankton, a nad naszymi głowami zaczęły szybować ptaki jakoweś – jakby zwiadowcy z Karaibów. Ten „plankton” to gronorosty, które przypomniały mi, że żeglujemy wzdłuż południowej granicy Morza Sargassowego.


Po zachodzie słońca oglądamy, jakże by inaczej „Mandalorianina i jego Dżedaj”. Mirek – Master of Cinema sugeruje, aby na następny taki rejs jednak zabrać więcej komedii.

Chwilę przed północą „rozmieniamy” 500 Mm do celu.

08.12.2021, środa
Fordewindowa nocka spokojniejsza. Niestety rozdarcie na łączeniu brytów foka powiększyło się. Dość tego. Zawijamy foka 4 obroty i już więcej go nie rozwiniemy do końca.


O ile pierwsza sztuka suszonej, 7,5 kg szynki Iberiko (wersja tańsza za 59 EUR) poszła dość szybko, to rozpakowana dzisiaj druga nie cieszy się już takim powodzeniem. Będzie zatem prezentem dla jakiegoś potrzebującego na St, Lucia.

Jeszcze przed południem mamy do celu 420 Mm. Oznacza to, że trzymamy się planu najbliższa sobota do południa. Przy VMG minimum 6 węzłów potrzebujemy jeszcze 2,9 doby do St. Lucia (420/(24*6) = 2,9).

W oczach topnieją nam zapasy jedzeniowe. Ostatnią hamak-siatkę rufową wypełnia kilka sztuk cytryn, cebuli i czosnku. Kokpitowe ładownie, czyli skrzynie-siedziska przy stole już lekkie jakieś. Słodycze wybrane ze wszelakich zakamarków. Pozostałych kilka puszek piwa i butelek wina są obiektem aktywnej wymiany handlowej.


Wiaterek spada poniżej 15w, a my spadamy do 5w mniej. Tak to jest bez genakrea, zamiast którego „pracuje” max 2/3 foka. Czujemy się jak cripple-yacht, taki przetrącony, co klapnięty żagiel ma i swojej dobrej pozycji już utrzymać rady nie da. Zawijamy foka. Maszyny 2 x 1810 rpm i z grotem jedziemy już ponad 7w prosto na St. Lucia. I tak przez 6 godzin do wieczora, ładując przy tym akumulatory. Wydaje mi się, że przy obecnych warunkach wiatrowych genaker dałby tyle prędkości co 2 x 1810 rpm. Dałby, ale nie da, bo zszyć go trzeba.

Z maila otrzymanego przez nas od ARC Rally Control wstępnie wynika, że płynąc docelowo na Martynikę przez St. Lucia będziemy musieli wykonać testy PCR albo na Martynice albo na St. Lucia. Czas oczekiwania na wyniki testów nie znany, a testowani nie mogą opuszczać jachtu do czasu otrzymania negatywnych wyników. Na Martynice to oczekiwanie odbywa się na wyznaczonym kotwicowisku. A załoga chce rozerwać się, pozwiedzać, poplażować, „pobarować”, „polobsterować”…. a nie siedzieć i czekać na wynik testów, w dodatku nie gwarantowany wynik. A co jak będzie pozytywny? Przecież mamy już kupione bilety powrotne. Badamy więc temat z martynickim MRCC (fortdefrance.mrcc@developpement-durable.gouv.fr) i mariną w Le Marin (contact@marina-martinique.fr,+596(0)596748383).

Podczas wieczornego seansu Mando w końcu, choć z bólem serca, przekazuje Małego „dżedajowemu” Lucke’owi.

09.12.2021, czwartek
W nocy wachta (skład do wiadomości redakcji) wymalowała na ploterze podpis z tego, co nawyprawiali. Zakończyło się zrzuceniem foka i 4 godziny na maszynach.

Od 3 dni obserwuję znaczący spadek naszego „fishing spirit”. Poza jednym braniem-niedobraniem nie bierze, ale i nie widzę specjalnego zainteresowania tym, aby brało. Kiedy coraz chętniej łapiemy brąz, to kierownik plaży Gregor ma również więcej roboty przy coraz wcześniejszym rozkładaniu i coraz późniejszym składaniu dziobowej plaży. Leżakujący narzekają jednak, że wprawdzie woda to jest, ale nie ma do niej łatwego dostępu. Pojawiły się również pomysły, aby wykąpać się w Oceanie. Fala i jednak wciąż jakiś wiatr utrudniają to.


Idąc ponownie fordewindem przy VMG w okolicach 6w jeszcze rano mamy poniżej 280 Mm do celu. Jest więc zapas w planie lądowania na St. Lucia na sobotę, pojutrze godz. 1200. Wyczekując ten ląd, jakoś lżej nam na duszy. Włoski, ten kto ma, nie posiwiały, a porosły na głowach, a lica o(d)gorzały w atlantyckim słońcu i wietrze.

Ściągając codzienną prognozę pogody na Predict Wind z lubością z dnia na dzień zawężam gribowy obszar, przede wszystkim przesuwając jego prawą ramkę z lewo. To przypomina mi o tym, że nieuchronnie zbliżamy się do celu, ku lewej ramce postawionej przeze mnie na St. Lucia. Poza tym mniejszy obszar, to również krótszy czas pobierania griba. Od jutra przewidywany jest deficyt wiatru. Gotowi jesteśmy na jazdę na maszynach choćby do samego końca.

Wieczorem, przy schłodzonym białym winku, celebrujemy polski, ogniskowy wieczór na pięterku z widokiem. Za ognisko robi czerwona lampka turystyczna. Wiatr spada poniżej 15w, zarefowany fok w łopot. Cóż – fok w dół i maszyny pół naprzód. Piękna, gwiaździsta noc z „uśmiechniętym” księżycem przed dziobami, który niczym szperacz rozświetla nam drogę. Pojawia się już w południe w ciągu dnia i zachodzi do godz. 2300.

Jako, że obejrzałem już wszystkie „Sikusy”, które ściągnąłem z Netfixa, wziąłem się teraz za „Dom z papieru”. Lecę oglądać.

10.12.2021, piątek
Zgodnie z prognozą, o godz. 0630 prędkość wiatru spada poniżej 15 w. Rolujemy foka i wciąż wspomagani siłami natury czyli północnorównikowym prądem morskim o prędkości około 1w, dajemy „wiśta wio” na St. Lucia. Pozostało nam już tylko 140 Mm.

Wprawdzie parcia na ryby to już nie mamy, a tu proszę – na słonecznym pokładzie witamy się z kolejnym metrowym Wahoo. Dawno nic się nie zepsuło, co by dało Maćkowi jakieś zajęcie. Wziął się zatem za odkurzanie małym wariatem na baterie.


Ponieważ rozkołys mniejszy, to Darek zostaje wciągnięty na fale do pierwszego salingu, nie po to, aby wypatrywać lądu, ale aby założyć flaglinkę pod prawym salingiem. Zaraz potem powiewa już tam flaga St. Lucia.  Na prawej burcie bliżej rufy zawieszamy nasz numer startowy – 110. Gregor zarządza pompowanie odbijaczy. Mija pół godziny i niebieska, przywiązana bateria „bumpersów” spoczywa na dziobie i czeka na wyłożenie na burty. Znaczy „już wszystko gotowe, już fały ręce trą”.


Wprawdzie to nie środek Atlantyku, ale lepiej późno niż wcale. Wykorzystujemy mały wiatr i podobne zafalowanie na kąpiel – tę zaburtową. Lina asekuracyjna za rufę, kąpielówki włóż i morsy do wody. Fajne jest takie grudniowe morsowanie przy temperaturze powietrza 27 st. i wody 28 st. Celsjusza.


Kino nocne odpuszczone. Poza wachtą nawigacyjną rozeszliśmy się dość wcześnie do kabin.
Pomimo wiatru o sile nieco więcej niż 15w, siniki mruczą całą rozgwieżdżoną noc –  hum, hum, humming.

11.12.2021, sobota
Nie dziwota. Spać nie mogłem. Już od godz. 0300 rano widać było łunę zarówno od Martyniki, jak i od St. Lucia.

Niczym w oceanicznym lejku, nasi dotychczasowi towarzysze podróży jak „Vi La Ut”, „Polygala” nagle idą z nami burta w burtę. Wszyscy ciągniemy do tego samego celu.

O godz. 0500 podnosimy żagle. Według regulaminu linię mety w Rodney Bay mamy przecież przeciąć pod żaglami. O godz. 0530, kiedy zaczyna świtać, około 2 Mm od Pigeon Island, na VHF 74 nawiązuję kontakt radiowy z ARC Finish Line Control. W międzyczasie szybki fotograf na pontonie strzela nam (podobnie jak innym uczestnikom) kilka fot ze swojej lufy. Sprawnie śmiga wokół nas operując jednocześnie swoim aparatem. O godz. 0558 Local Time (dodatkowa -1 godzina w stosunku do naszego dotychczasowego BT – „Boat Time”) przecinamy linię mety. Hurray !!!!


Zgodnie z instrukcją ARC 2021 przechodzimy na VHF 77 i przechwyca nas ARC Berthing Control, który wskazuje nam miejsce I24. Z braku dostatecznej bliskości skrzynki z zasilaniem i wodą zamieniamy po kilku godzinach już brzegowych negocjacji i oczekiwań na I23. Ostatecznie udało się nam zdobyć wodę, bo skrzynki po przeciwnej stronie, choć w zasięgu naszych kabli oferowały nie nasz, amerykański standard 110V.

Tak czy inaczej na brzegu wita nas, Bohaterów, i pomaga w cumowaniu, żółto-koszulkowy welcome-komitet z koszem owoców i polanym smacznym rum-punch z St. Lucia. Dobry ten rum. Oj i mocny jak cholera. Za chwilę również i kanaryjski „San Miguel” (czytaj piwo w puszkach) idzie w odstawkę (z braku laku wypita została cała wieża zgrzewek, ale nie polecamy) na korzyść lepszego nieco, no i w końcu kultowego „Pitons”, choć to wciąż jednak „sikacz” jest, ale zimny pięknie wchodzi.


Wyłaniamy zwycięzców obu konkursów ogłoszonych w Las Palmas – na najlepsze typowanie momentu przecięcia linii mety, oraz dla tego, który najwięcej zrzuci z masy, bo rzeźbę przecież mamy. Pierwszy konkurs wygrał Paweł otrzymał naramienną torbę ARC 2021, drugi był dla nas dużym zaskoczeniem. Dopłynęło mniej kilogramów obywateli niż wypłynęło. Nagrodę, czyli baner z naszym bocznym numerem 110, zwinął chodzący Gregor, który zgubił niewiarygodne 6 kilogramów.



Od rana mam kociokwik i biegam pomiędzy Porth Health, Customs & Immigration, Marina Office, The ARC Office. Chłopaki już byli wolni, aby siąść, jeść śniadanie i napić się, po zmierzeniu temperatury i okazaniu COVID-paszportów szczepieniowych w Porth Health.

Ponieważ martynicki MRCC właśnie wspomniał nam przez telefon, że jeżeli z St. Lucia na Martynikę żeglujemy, to jednak testy będą nam potrzebne, organizujemy się szybko i o godz. 1200 stawiamy w oddalonym o 15 minut, na lewo od wyjścia z mariny, punkcie pobierania GIPC Respiratory Clinic na testy RT-PCR czyli wysuniętej placówki:

EZRA Long Laboratory
Owen King EU Hospital
Millennium Heights Medical Complex, Millennium Hwy, Castries
St. Lucia W.I
tel. 1(758) 458-6533/6532/6519, e-mail: ezra_longlab@yachoo.com


Koszt jednego testu to 262 EC (ang. Eastern Caribbean Dollar). Wynik otrzymuje się na swojego e-maila po wysłaniu z niego wiadomości na:
ezralonglabcovid19@gmail.com
z tytułem zawierającym datę planowanego opuszczenia St. Lucia i z załącznikiem w postaci strony paszportu z dowodem wpłaty. O tym, że jak jeden mąż jesteśmy wszyscy negatywni dowiadujemy się późno w nocy jeszcze tego samego dnia. Skoro byliśmy Covid free w Las Palmas, to i dowieźliśmy ten stan do St. Lucia.

Nie będzie nocnych imprez. Na St. Lucia obowiązuje „curfew”: Pon-Sob. w godz. 2200-0400, Nd 1700-0400.

Wieczór karaibski z BBQ, chicken, ribs no i oczywiście różnych odmianach rumu, spędzamy z lokalesami i „skami” przy miejskiej plaży w barze obok Pigeon Island National Park – tutaj znaczy:

https://goo.gl/maps/f6nRdcymGHhqwWx6A

O rany, ileż tam się tych „-sek” (Szwedek nie widziałem) nazjeżdżało, no ale nie tylko…

Na zakończenie
Formalnie nasza przygoda z ARC 2021 skończyła się w sobotę 11.12.2021. Kolejne dni wypełniło turystyczno-brzegowe wyhamowanie emocji i chillout. W niedzielę 12.12.2021 większość załogi wybrała się na całodzienną wycieczkę busem po St. Lucia. Ja porządkowałem sprawy formalne, papierowe, blogowe, ale również wybrałem się z Gregorem na spacer do Gros Inlet Village – skromnej wioseczki zamkniętej pomiędzy dwoma rozwiniętymi światami – zadbaną mariną i hotelami przy Pigeon Island. Zamówiliśmy tu między innymi lobstery z dostawą na jacht na wieczorną wieczerzę dla załogi.

Aby pełnemu zwiedzaniu stało się zadość, w niedzielny poranek i ja pobiegłem wokół mariny na stronę Reduit Beach, w zapleczu której kuszą bary i restauracje wychodzące właśnie na plażę, a za nimi prywatne posiadłości i apartamenty.

https://goo.gl/maps/ZQw5Gx3MTcQSoiB29

W poniedziałek 13.12.2021 przestawiliśmy się na kotwicowisko St. Anne przy wejściu do Le Marin na Martynice. Część wybrała się pontonem na plażę, a inni „leżingowali”, kąpali się i „rum(b)owali” na jachcie. W wtorek 14.12.2021 w południe cumowaliśmy już w marnie w Le Marin (żadnych testów od nas nikt nie chciał). Ostatni wspólny nocleg na jachcie spędziliśmy z wtorku na środę (14-15.12.2021).

Jak podliczyłem do opinii z rejsu, z Las Palmas przez St. Lucia na Martynikę „naknociliśmy” 2 942 Mm w czasie 484 godzin, co dało średnią prędkość 6 turystycznych węzłów. Bez dodatkowego tankowania, po uzupełnieniu obu zbiorników z kanistrów, dowieźliśmy ze sobą 20 litrów diesla w zapasie.

W środę 15.12.2021 rano opuściliśmy jacht. Część z nas pozostała jeszcze w 3 dni na Martynice, aby oddać się uciechom brzegowym. A ja wraz z Gregorem i Maćkiem wyleciałem już w środę do domu. Ponieważ Air France zmienił mi godzinę lotu powrotnego z Warszawy na Martynikę zaplanowanego 24.01.2022 (bilet w obie strony kosztował mniej niż w jedną), to takiej zmiany nie mogłem przyjąć, ale z godnością przyjąłem 50% zwrot z opłaty za ten bilet.

Co za rok?
Chodzi mi po głowie, aby uatrakcyjnić atlantycką trasę i dodać do niej dłuższy przystanek połączony z kilkudniowym zwiedzaniem Wysp Zielonego Przylądka. Nie „pogardziłbym” również opcją „karbonowego pocisku”, aby zamiast dość wygodnie jako „coach potato” bujać się niemal 3 tygodnie, jednak przelecieć Atlantyk w nie więcej niż dwa tygodnie „na lekko”, czyli z uszczupleniem komfortu.

Dziękuje całej, w tym rodzinnej, audiencji i ekipie brzegowej, która dopingowała i obserwowała regularnie nasze poczynania, w tym Krzysiowi i Oli, którzy modelami z papieru rozgryzali strategicznie i przepychali ile mogli do przodu pozycję wujka.

I ja tam byłem i karaibski rum piłem, a com widział i słyszał, w blogu umieściłem.


W oczekiwaniu na przesiadkę do Warszawy, z lotniska CDG w Paryżu.
Wasz Korespondent

 

Ty też możesz popłynąć w ARC. Więcej informacji znajdziesz tutaj>>
Inne blogi z ARC znajdziesz tutaj>>

Pro-Skippers Group Sp. z o.o.

ul. Płochocińska 140 A
03-044 Warszawa

+48 22 243 09 00
info@pro-skippers.com

www.pro-skippers.com