Grudzień 2023
Moją kubańską przygodę z końca 2023 roku opisałem w trzech częściach – dwóch lądowych:
Kuba – La Habana – cz. 1 – Śladami Fidelów i Lanskich
Kuba, podróże poza Havanę – cz. 2 – Śladami Fidelów i Lanskich
oraz w morskiej poniżej.
Trasę naszej morskiej eskapady znajdziecie tutaj>>
Cienfuegos
Nasłuchawszy się opowieści o brakach w zaopatrzeniu na Kubie, na czarną godzinę, przywieźliśmy ze sobą około…. 100 puszek Eda, gotowej i przyznam smacznej zawartości, rozłożonych po wszystkich torbach uczestników. Przypomniały mi się czasy wyjazdów na Mazury z puszkami, słoikami z gotowymi do odgrzania „potrawami” i zupkami w proszku.
Cóż, kilkanaście lat temu było tu ponoć jeszcze trudniej. Teraz, dzięki wspomnianym już w poprzednich częściach mojego tryptyku „Pewex’om”, można wiele dostać na miejscu. Zamówiliśmy głównie napoje alko i nie alko, a także ryż, cukier, mąkę, przyprawy, dodatki, warzywa, owoce, pieczywo, którego i tak potem zabrakło (może warto je piec po drodze, bo w Cayo Largo niby można było je mieć, a jednak nie dostaliśmy). Towary sypkie, zamiast w paczkach, przyszły w siatkach plastikowych, przesypane zapewne z jakichś większych worków. Liczył się tu jednak deficytowy towar, a nie jego opakowanie. To, co można było zamówić u armatora (i niekoniecznie dostać) i w jakich cenach, zobaczcie tutaj:
FoodList_Bareboat_EN_ Cuba_Season 2022_2023.xlsx – DYC
Obok Dream Yacht Charter (DYC) swoją siedzibę „door to door” ma tu również Alboran Charter. Dzielą między siebie klimatyzowany salon z fotelami i WiFi (te działa jednak słabo). Nieco dalej na prawo, bliżej stacji paliw, funkcjonował tu również czarterowo niemiecki Platen Sailing.
Jak się potem dowiedziałem, baza DYC została zamknięta z końcem stycznia 2024. Szkoda pracujących tam ludzi. Dobrą robotę mieli i zależało im na niej. Dało się to na plus odczuć.
Może również z powodu tego, że byliśmy jedynymi klientami w niedzielę 4.12.2023, obsługa DYC na miejscu spisała się na medal. Przez cały check-in miałem wsparcie od marinero, wspomagane technikiem (bo sam jednak sobie nie radził ze wszystkim), a na końcu przy navigation brefing, również z base managerem. Naopowiadali dużo i dużo pomogli/podpowiedzieli kubańskiemu „młokokosowi” takiemu jak ja. Zresztą base manager był do mojej dyspozycji na WhatsApp do końca rejsu i nie omieszkałem wielokrotnie z tej dyspozycji skorzystać.
Toalety w „marinie” dość duże i nawet dużo, zlokalizowane w tym samym budynku co recepcja DYC, ale często nawiedzane są nieplanowaną przerwą w dostawie wody. W efekcie mało z nich korzystaliśmy. Całą noc pilnują tu ochroniarze na kei. Dobrze z nami mieli – zarówno przed naszym wpłynięciem, jak i po przypłynięciu dostało im się sporo pięknie przygotowanych przez naszego Captain Cook owoców morza+.
Choć, jak już rozpisywałem się o brakach paliwa w części Kuba – La Habana – cz. 1 – Śladami Fidelów i Lanskich, nie dostaniesz tak łatwo paliwa na Kubie, to na jachtowej stacji paliw w Cienfuegos dostaniesz po 1 EUR za litr.
Dobra, nie najtańsza restauracja w pobliżu mariny Ciunfuegos to:
Finca del Mar,
analesly90@gmail.com
+53 52824133, +53 43661132
Niestety w weekendy bywa, że do jachtu dochodzą głośne dźwięki nie tylko z pobliskiej sceny, ale i przybrzeżnych barów.
Jeżeli znajdziecie czas, to warto wybrać się do centrum Cienfuegos, choćby najtańszym „Tuk Tukiem” dla radochy (jak zrobiliśmy to w Havanie). Kiedy byliśmy tu w dzień wolny od pracy, zaskoczył nas widok nie tylko pięknych kamienic rozchodzących się promieniście od zabytkowego rynku z parkiem, ale również ładnie i ze smakiem ubranych ludzi. Rodziny z dziećmi i entuzjastyczni sprzedawcy pamiątek napawały optymizmem, że przynajmniej niektórym już lepiej jest na tej Kubie.
Aby wyjść jachtem na otwarte morze, musicie przepłynąć Bahia de Cienfuegos. Nie bądźcie zaskoczeni, mijając statki handlowe w ruchu i na kotwicy. Odniosłem wrażenie, że nieco więcej tu tego farwaterowego ruchu niż w Havanie. W zasadzie nic tu wielce ciekawego nie powinno ściągać Waszej uwagi, poza tym, że wzrok sternika będzie szukał linii nabieżników, przechodząc na koniec przez dobrze oznakowany i szeroki, naturalny kanał.
Po naszym powrocie po rejsie do Cienfuegos byłem jeszcze świadkiem zdarzenia, którego tylko na Kubie doświadczyłem jak dotąd. Po check-out, kiedy moi kompani podróży czekali już spakowani w samochodzie, wróciłem jeszcze naprędce na jacht, aby zabrać swoje okulary przeciwsłoneczne. W salonie spotkałem wtedy naszą całą obsługę biurowo-techniczno-czarterową (kilka osób), ze smakiem posilającą się zapasami żywności, które zostawiliśmy….
Cayo Guano del Este
W drodze z Cienfuegos do Cayo Guano del Este minęliśmy tylko jeden jacht podążający przeciwnym do nas kursem. Cayo Guano del Este jest to jedyna na trasie oaza, wypatrywana przez spragnionych odpoczynku wędrowców.
Przy prognozowanym na noc wietrze do 15w z NE, zakotwiczyliśmy na 4 metrach po SW stronie wyspy. Drugie oficjalne kotwicowisko jest przy jej NW brzegu. Naprzeciwko latarni jest ponoć rafa, ale inny katamaran tam właśnie zakotwiczył i to bliżej brzegu niż my !!! Ta rafa okazała się pięknym miejscem do nurkowania, kiedy nocowaliśmy bliżej niej w drodze powrotnej.
Zachęceni opowieściami znajomych żeglarzy, zeszliśmy na wyspę, zostawiając nasze dinghy jakieś 150 metrów na południe od latarni, przy pionowej małej skałce z metalowymi „cumowniczymi słupkami”. Pan latarnik pomagał w cumowaniu. Bardzo kulturalny człowiek z milusim pieskiem do towarzystwa. Jakieś kurki tu się przemykają, jakiś zalążek domostwa tu się zalęga… Ponoć zmianę wachty ma co 1 miesiąc. Nudno tu chyba. Stąd widać było, że Pan Latarnik cieszy się na dość jednak rzadkie wizyty jak nasza.
Przekazał nam, że pracuje na kanale 69 VHF (nie udało mi się jednak go wywołać później) i że ma zasięg nawet do Cienfuegos. Ciężko uwierzyć, gdy szczyt anteny ma zainstalowany nie wyżej jak 5 metrów od ziemi, a do Cienfuegos z linii prostej jest stąd około 43 Mm.
Warto wykrzesać trochę siły i wejść po kręconych 243 stopniach na 46,5 metrową latanię. Niby nie wolno, bo to przecież obiekt strategiczny, ale Pan Latarnik, przymykając i mrugając okiem, odprowadza nas na samą górę. W latarniowej, stalowej rurze dość duszno się robiło, ale widoki z góry warte były naszego wysiłku.
Na dole wysłużony sprzęt radiowy, a na szczycie prawdziwy zestaw luster i soczewek poruszany (kiedyś) mechanizmem, którego smar jeszcze dawał się poczuć po łaknących go nozdrzach. Ta latarnia, przypominająca z daleka przerobiony komin, to prawdziwy relikt przeszłości. W nocy od strony kotwicowiska paliło się dodatkowe stałe światło, przymocowane do szczytowej galerii. Właściwe światło latarni nie funkcjonowało tej nocy (choć na naszym powrotnym kursie za kilka dni, już ładnie omiatało widnokrąg). Pan latarnik chętny był również do pohandlowania. Za dwie butelki jasnego rumu (ciemnego było szkoda) dostaliśmy 8 dorodnych lobsterów z zamrażarki o łącznej wadze około 2 kg.
Zdążyliśmy jeszcze pospacerować po NE stronie wyspy (nie idźcie środkiem, bo ciernisto-kamieniste krzewy Was czekają). Ciekawie tu, surowo, tak odlegle od wszystkiego. Kamienne, naturalne falochrony, plaża i zachodzące za ostrą, niskopienną roślinność, słońce dopełniło cudownego klimatu. Czas wracać na pokład.
Późnym wieczorem przypłynęli jeszcze do naszej burty rybacy swoim drewnianym dinghy. Łódź rybacką (coś na kształt kutra-dżonki) zakotwiczyli bliżej latarni. Mieli 5 nie mniejszych niż „latarniowe” lobsterów (myślę, że to tacy jak oni zaopatrują Mr Latarnika). Za 2 białe rumy dorzucili nam jeszcze 3 red snappery o łącznej wadze 2-3 kg. A my zadowoleni z transakcji dorzuciliśmy im od siebie 2 zimne pifka, a jak poprosili o „fresko”, to dostali jeszcze 4 „cole”. Cóż, nienachalne chłopaki nie wiedzą jeszcze, jak kroi się turystów. I to lubimy i się odwdzięczamy.
Odbite w chmurach resztki promieni słonecznych pięknie komponowały się z lobsterową ucztą. Na noc dołączył jeszcze jeden katamaran. Razem nocowało nas tu „aż” 3 jednostki, a internetu nie było. To i dobrze. Zdrowiej potem spać było.
Przy okazji należy tu nadmienić, że rybołówstwo na państwową, masową skalę nie istnieje. Nie ma czym łowić. Aby móc poławiać w swoim, indywidualnym zakresie, Kubańczyk musi mieć odrębne pozwolenie (mieliśmy takie deafoult’owo na jachcie). Podobnie Kubańczyk nie może swobodnie, turystycznie pożeglować sobie ot tak przy Kubie, stąd nie są oni klientami baz czarterowych. Rząd kubański już zadbał w tym zakresie o swoją kasę, pobierając również od nas podatek turystyczny wysokości 12 EUR/dzień/osobę. Tu przypomnijmy z pierwszego odcinka, że średnie, państwowe, miesięczne wynagrodzenie kubańskie to 4 000 CUP, czyli 16 EUR.
Marina Marlin Cayo Largo
Zanim z Cayo Guano del Este obraliśmy kurs na Marina Marlin Cayo Largo, zakotwiczyliśmy na 2-godzinne śniadanie po północnej stronie Cayo Sal.
Przy wschodnim wietrze, pomimo równoleżnikowego ustawienia wysp, nieco wcięte kotwicowisko dało wystarczającą osłonę przed falą. Dno piaszczyste, porośnięte rzadką trawą morską doskonale trzymało naszą kotwicę. W poszukiwaniu jaśniejszego „tła” (bez „dziadów” jak mawia Ciocia Kasia we wpisie Ciocia Kasia na wakacjach, czyli żeglowanie bez patentu zakotwiczyliśmy nieco dalej od brzegu.
Podczas dalszej drogi do Marina Marlin Cayo Largo widzieliśmy tylko dwa żaglowe jachty turystyczne, a przy wejściu do mariny jeszcze trzy sztuki. Na noc w marinie stało pięć jachtów gościnnych. Taki tu mamy klim…. tłum znaczy.
Dostępne są dwa wejścia do mariny – te oznakowane po lewej i nieco krótsze – słabo oznakowane po prawej. Ze względu na spodziewane płycizny i nasze pierwsze wejście, wybraliśmy wersję oznakowaną, choć i tu nie było zbyt wiele nadmiaru „stóp wody” pod kilem. Środkiem jak najdalej krzaków i do przodu. Wychodziliśmy już na skróty za innymi. Sonda szalała przy pomiarach pod kilem poniżej 1m, podczas gdy ja trzymałem kamienną twarz, bo pod nami piaseczek był niby.
Choć nikt na kanale 16 VHF początkowo nie odpowiadał, to ostatecznie ktoś się jednak „ulitował” i wskazano nam miejsce do cumowania. Nie zwykłem „ładować się na rympał” jako nieproszony gość. Pracownik mariny pobrał od nas 2 listy załogi – jedną ostemplowaną i podpisaną z Cienfuegos i drugą czystą. Na brzegu woda i prąd, choć podłączenie do niego trudne ze względu na „ciasnotę we wtyczce elektrycznej”. O mało byśmy nie wyrwali gniazdka, walcząc kilkakrotnie z zaciśniętą weń wtyczką. I tak nie we wszystkich gniazdkach był prąd, a niektóre słupki były słabo przytwierdzone do pływającego pomostu. Katamarany cumowane są tu pomiędzy krótkimi Y-bomami. Żaden z gościnnych katamaranów nie miał na co założyć cumy dziobowej. Poza cumami i szpringami rufowymi trzeba było zadowolić się brestem, a w przypadku naszego Lagoon 52, to ten brest robił raczej za szpring burtowy „ze wskazaniem na dziobowy”. Ładnie w tej marinie, a jeszcze ładniej o zachodzie słońca.
Opłata za nocleg wyniosła 1 USD/1 ft długości jachtu. W cenie prąd i woda. Zatem za naszego 52-stopowca zapłaciliśmy dokładnie 52 USD. Nie ma tu „chorwackiego” doliczania za szerszego wielo-kadłubowca, ale i nie znajdziecie tu również „chorwackich wypasów”.
Na brzegu to wiele „konsumpcyjnego” nie ma. Większość skupia się niedaleko Plaza el pirata.
Nie tani (chyba „za karę” dla zapominalskich z Cienfuegos) sklep spożywczy, coś jak butique z ciuchami i pamiątkami, marinowa „Taberna”
i bar „poza marinowy”.
Ten sklep to „Pożal się Boże”. Głównie alkohole (tych najwięcej), napoje, przyprawy, jakaś pulpa pomidorowa i „takie tam”. Płatne tylko kartą kredytową, nie pre-paidową. Zamówiliśmy wieczorem 10 bochenków chleba do odbioru na kolejny dzień rano. I teraz nie wiem, czy z powodu tego, że za późno przyszliśmy po ich odbiór, czy z innego powodu, ale chleba dla nas ostatecznie nie było. Możecie próbować zamówić go telefonicznie wcześniej (bez gwarancji jednak) po numerem, jaki dostałem w tym sklepie: +53 4624 8222.
Z pomocą przyszedł nam armator, który przy okazji wysłanej nam technicznej pomocy, dostarczył również chleby (tostowe) z Cienfuegos. Następnym razem to trzeba brać ich więcej w Cienfuegos i mrozić albo piec (nie pięć).
Poczta. Punkt pomocy medycznej. Na miejscu można kupić również hotelowe WiFi, bo marina nie ma swojego. Wokół Cayo Largo Internet, choć „slowww”, ale jednak był. Z mariny organizowane są między innymi wyprawy nurkowe.
Na koniec 2023 roku opłata wynosiła 50 EUR za jedno zejście (również do rekinków). Warto było. Można tu również wypożyczyć skutery, a nawet zabrać się szybkim katamaranem do Varadero.
Marinę a Cayo Largo można by traktować jako hub, punkt wypadowy na pobliskie plaże, nurkowania, wędkowania, za każdym razem wracając tu na nocleg, bo trzeba przyznać, że jest dobrze osłonięta od przeważających wiatrów. Nie poszedłbym jednak tą drogą i raczej nie przesiadywałbym tu, przedkładając nad noclegi tutaj, te na kotwicy przy nietuzinkowych plażach i miejscach kąpielowych.
Po wyjściu (pieszo😊) z mariny udajcie się nieco w prawo, aby wciąż na terenie mariny, za 2 USD od osoby odwiedzić „Sanktuarium żółwi” – Centro Internacional de Buceo.
Pan przewodnik bardzo ciekawie opowiada jak ekipa 3 osób na stałe i dochodzące grupy wolontariuszy, pomagają różnym rodzajom żółwi (w tym białych) rozmnażać się na Cayo Largo.
W samym „Sanktuarium” świetnie bawiliśmy się przy kilku rodzajach żółwi, a większość z nich można było dotykać. Na miejscu jest również wylęgarnia jaj (Area de Incubacion – po naszemu (za)grabione pole piasku), znoszonych tu dla zapewnienia różnym gatunkom więcej szans na rozmnażanie się.
Obok sklep z cygarami otoczony „photo-spotami” zwany łącznie „Casa del Tobaco”. I koniec atrakcji brzegowych.
W odległości przeciętnego, leniwego pieszego, poza mariną nie ma co szukać. Jedyna droga prowadząca na początku wzdłuż lotniska (do „hali” odpraw będzie piechotą około 15 minut, choć piechotą tu nikt nie chodzi) dalej prowadzi „daleko (w) hen” (to podobne słowo pisze się przez „ch”). Korzystają z niej głównie dojeżdżający do pracy Kubańczycy i państwowe autokary z turystami.
W marinie dokonasz obowiązkowej odprawy „check in” (choć to wciąż Kuba przecie ,ale jak trza to trza i Trzaskowski ponownie wygrał). Sprowadziło się to do oddania Panu Marinowemu dwóch list załogi, jak napisałem wcześniej. Również obowiązkowy „check-out” polegał w naszym przypadku na odbiorze dodatkowo podstemplowanej „By Cayo Largo” listy załogi. Może to dzięki temu, że dzień wcześniej nasz armator na moją prośbę nagrał nam to wszystko. Przy check-out zostawiłem gości na pobliskim kotwicowisku, aby się nie rozchodzili 😊 i aby mieć jak najbliżej „by dinghy”, a wyszło tego jakieś 0,6 Mm.
Zostawię tu jeszcze na przyszłość namiary do uczynnego, pomocnego „dockmastera”:
MSc. Luis Peres Rives
Subdirector Comercial
+53 4624 8133, +53 4624 8214
lperez910329@gmail.com
www.nauticamarlin.com
Plaże na Cayo Largo w pobliżu mariny
Po wyjściu z mariny, w lewo od toru obejściowego, rozciągają się dwie połączone Playa Sirena i Paradiso Beach, a naprzeciwko nich dostępne są wyborne kotwicowiska na noc. Ładniejsza wydaje się ta bardziej na południe – Paradiso Beach. Jest szersza i urozmaicona „oczkami wodnymi”. Można tu również skorzystać z leżaków i altanek. Wyszliśmy na Paradiso o zachodzie słońca. Cała plaża z leżakami była nasza. No i ten zachód.
Aby z Paradiso Beach dostać się do Bar restaurant Playa Sirena należy przejść w poprzek półwyspu do Zatoki z pomostem, do którego zacumujecie swoim jachtem.
Tuż za SW krańcem Cayo Largo, już od S strony czeka na Was Playa Paraiso Beach.
Tu naprawdę było dziewiczo. Całe kotwicowisko i plaża tylko dla nas. Plaża przez nikogo nie porządkowana, stąd taka dziewicza. Nawet morze zostawiło tu to, co ludzie raczyli wyrzucić do morza.
Przy dość silnym bocznym wietrze, nie dałem się ostatecznie skusić, aby wejść dziobami na plażę w tym miejscu, jak to czasami inni czynią: Kuba – cumowanie jachtem na brzegu!
Cayo Estopa
Ze względu na rozciągające się daleko od brzegu w kierunku SW płycizny, trudno jest tu podejść jachtem blisko brzegu. Kiedy kotwiczyliśmy było mało wiatru, stąd muszki na brzegu i w jego okolicy wywoływały ostre swędzenie. Nasze kotwiczenie w odległości 0,6 Mm z głębokością pod kilem 1m, okazało się wybawieniem od tych muszek.
Dopłynięcie dinghy na brzeg, a trochę to zajęło, przyniosło odkrycie absolutnie dziewiczej plaży, przedzielanej mangrowcami i płaskimi skałami. Przejście w kierunku południowego krańca wyspy (zabierzcie buty do brodzenia w wodzie), pozwoliło na odkrycie śladów wielorakich skorupiaków, rafy, krabów, płaszczki. Woda była tu jak lustro, co przy wchodzącej na brzeg roślinności przyniosło na myśl jeziorowe klimaty. Środek Cayo absolutnie dziki.
Przy Cayo Estopa jest koniec Internetu, ze „źródłem” przy Cayo Largo.
Z Cayo Estopa wróciliśmy w przyśpieszonym tempie przez Cayo Loargo i Cayo Guano del Este do Cienfuegos. I to był koniec naszej morskiej przygody na Kubie.
Uważam, że tydzień to mało. Zabrakło nam co najmniej dwóch dni, aby wyplażować się po różnych Cayo w okolicach Cayo Largo i dalej na zachód. Jednak dwa dni w jedną stronę do Cayo Largo, a potem powrót zabiera zbyt dużo czasu w turystycznym rejsie. Stąd czarter 9-dniowy to minimum na tę okolicę i zbliżoną trasę.
Zapraszam również do czytania pozostałych części „Sagi o Kubie”:
Kuba – La Habana – cz. 1 – Śladami Fidelów i Lanskich
Kuba, podróże poza Havanę – cz. 2 – Śladami Fidelów i Lanskich